czwartek, 30 maja 2013

Rozdział 31

-Ginny...-zaczęła nieśmiało, owijając sobie kosmyk kasztanowych włosów wokół palca. -Miałaś wątpliwości przed ślubem z Harry'm?-spytała Hermiona, kiedy siedziała ze swoją przyjaciółką w kawiarni w jedno z tych pogodnych, wtorkowych popołudni. Nie przespała ostatniej nocy. Ostatnio właściwie prawie w ogóle nie spała. Kłótnia i co najważniejsze wyznanie Malfoya podczas tamtej pamiętnej kolacji, nie pozwoliło jej odpocząć od budzących się w jej głowie wątpliwości.
Siedziała przygarbiona, obracając w dłoni mrożoną kawę.
-Coś się stało?-spytała rudowłosa, marszcząc brwi w geście szczerego zmartwienia.Wiedząc, że tego typu pytanie nie zwiastuje niczego dobrego, przysunęła się bliżej przyjaciółki i dotknęła jej ramienia, pokrzepiająco je poklepując.
-Powiedzmy, że pokłóciłam się z Wiktorem. To nie ma znaczenia. Miałaś wątpliwości?-spytała, a w jej oczach kryła się nadzieja na rozwiązanie problemów. Gdyby Ginny przyznała, że to coś normalnego i zżera ją zwykły, przedślubny stres, na pewno by się uspokoiła.
-Ale w jakim sensie?-spytała Weasley, dość zaskoczona i zaniepokojona tym pytaniem. Wiktor i Hermiona byli doskonałą parą. Przezwyciężyli  w końcu wszelkie przeszkody! Ich historia była po prostu wspaniała. Kochali się, kiedy dzieliła ich odległość i kiedy Wiktor padł ofiarą Imperiusa. Od trzech lat wiedli życie jak z bajki.
-No wiesz, nie zastanawiałaś się, czy Harry się nadaje?-spytała wkraczając na dość delikatne tematy. -Czy to na pewno ten jedyny?
-Nie!-powiedziała rozbawiona jej niedorzecznym pytaniem Ginny. -Kochałam i kocham Harry'ego, Miona. Nigdy nie miałam wątpliwości co do tego, że chcę z nim spędzić resztę życia...-zapewniła , bojąc się, że przyjaciółka może mieć jakiekolwiek obiekcje. -Coś nie tak z twoim uczuciem do Wiktora?-spytała z troską.
-To nie tak...-odparła sfrustrowana Hermiona, mierzwiąc palcami rozwiane loki na swojej głowie. Zaczęła mieszać łyżką w swojej kawie, wlepiając wzrok w rozpuszczający się na dnie szklanki syrop.
-Bo wiesz, jeżeli nie wiesz co czujesz...-zaczęła Ginny, jednak brązowowłosa szybko wpadła jej w słowo.
-...to nie kocham go prawdziwie-zakończyła, patrząc poważnie w oczy przyjaciółki.
Rudowłosa zakrztusiła się łykiem kawy w swoich ustach, patrząc na Hermionę z przerażeniem.
-Aż tak?!-spytała, odchrząkując. -O co wam poszło?
Brązowowłosa westchnęła, jednak po dłuższej, krępującej chwili milczenia postanowiła opowiedzieć przyjaciółce o tym co stało się poprzedniego dnia.
-Czyli Malfoy wyszedł z więzienia i nie dość, że psuje ci randkę, to jeszcze wyznaje miłość?-spytała zszokowana ale i podekscytowana Ginny. Nie miała pojęcia co o tym sądzić.
-Gin, to nie tak...
-Właśnie, że dokładnie tak!-przerwała jej, ze znudzeniem wywracając oczami. -Hermiona nie waż się tego wypierać. Kochasz go?-spytała poważnie.
-Ginny-westchnęła z frustracją, opierając czoło o blat stolika, przy którym siedziały. Oczywiście, że kochała Malfoya. Nigdy nie zamierzała przestać go kochać. Ale nie mogła pozwolić, żeby nastoletnia miłość zniszczyła jej dorosłe i poukładane życie. -Jak mam ci odpowiedzieć na takie pytanie?-spytała z rezygnacją. Za trzy miesiące biorę ślub! Z Wiktorem, pamiętasz jeszcze? Kocham go. Kocham Wiktora i nie wystawię go-powiedziało twardo, chociaż nie do końca wiedziała kogo miał przekonać ten udawany, pewny ton.- On mi chce zapewnić normalne, spokojne życie. Nie zostawię go dla Malfoya, który niczego nie deklarował! Przecież to Malfoy... spójrz, my nawet nie jesteśmy na ty!-krzyknęła z desperacją, ignorując oburzone spojrzenia ludzi w kawiarni.
-Ale Miona to...
-Właśnie, że tak, Ginny. To jest Malfoy. Przesiedział pięć lat w Azkabanie...
-... za coś czego nie zrobił.
-Niczego mi nie gwarantuje!-wyjaśniła. -Nie mogę pozwolić, żeby namieszał mi w głowie. Wtedy też wszystko było wspaniale, do czasu, aż nie powiedział mi, że nie chce mnie więcej widzieć. Skąd mam wiedzieć, że tym razem nie zrobi tego samego? Nie zrezygnuję z życia z Wiktorem na rzecz jakiejś przygody z Malfoyem, w której prędzej czy później coś nie wypali.
-Którego kochasz naprawdę?-spytała poważnie Ginny, nie robiąc sobie nic z jej wcześniejszego wywodu. Spojrzała prosto w rozkojarzone oczy przyjaciółki i mocno złapała ją za obie ręce, próbując przemówić jej do rozumu.

***

Siedział w Malfoy Manor, na zimnych, marmurowych kafelkach, opierając plecy o brzeg drogiej, purpurowej kanapy. Wykwintny salon chłodnego dworu działał na niego dziwnie kojąco. Jego humor był tak zły, że dom, w którym zwykle czuł się potwornie, skutecznie odrywał jego negatywne myśli od brązowowłosej dziewczyny. Wypił znaczną część ognistej whisky, która pozostała jeszcze w jego kryształowej szklance i  uśmiechnął się ponuro, mierzwiąc palcami swoje jasne, ułożone włosy.
-Pieprzona Granger-mruknął pod nosem i rzucił pustą już butelką przed siebie, rozbijając ją o ścianę naprzeciwko.
-Co się dzieje?!-do pokoju weszła wyraźnie niezadowolona i strapiona jego niepokojącym zachowaniem Narcyza. Przystanęła u progu i zacisnęła usta w wąską linię, szczerze zmartwiona jego stanem. -Nie chciałeś mi powiedzieć co się z tobą stało, przynajmniej nie demoluj mi salonu-powiedziała z lekkim wyrzutem, nie mając już pojęcia jak do niego przemówić. Podeszła do niego i bezceremonialnie podała mu niewielki zwitek pergaminu.
-Co to?-zapytał bez krzty ciekawości biorąc do ręki krótki liścik.
-Do ciebie, nie wiem od kogo-powiedziała cicho, znikając na schodach, prowadzących do jej sypialni.
Znów tylko zaklął i wywrócił oczami, rozwijając złożoną na kilka części kartkę.

Malfoy,
obiecałem Ci pomóc, wywiązuję się więc z umowy. Spotkajmy się u mnie, w Dolinie Godryka. Pośpiesz się, ratowanie Twojego życia miłosnego ostatnio przysparza mi zbyt wiele problemów. 
                                          
                                                                                                       -Potter

-Co ty wiesz o problemach-prychnął drwiąco, zgniatając list w lewej dłoni. Podniósł się z ziemi i ruszył chwiejącym krokiem w stronę wyjścia ze znienawidzonej willi.

***

-Merlinie!-Ginny pisnęła i przyłożyła dłoń do serca, dostrzegając w swoim salonie sylwetkę wysokiego, szczupłego mężczyzny.
-Wystarczy Draco-powiedział, doskonale zdając sobie sprawę jak irytujące i nieśmieszne jest to zdanie, a potem wykrzywił usta w kpiącym, posępnym uśmieszku.
-Co ty tu do diabła robisz?!-wrzasnęła szczerze zaniepokojona, szybkim krokiem wbiegając do kuchni połączonej z salonem. Drżącymi rękami szarpnęła za uchwyt szuflady i zaczęła przegrzebywać jej zawartość w poszukiwaniu odpowiedniej broni. Nie była pewna, czy rzeczywiście, jeśli już wybierze między nożem, wałkiem a patelnią, odważy się go zaatakować.
-Spokojnie, ja do Pottera, pani Potter-zaśmiał się, szczerząc do niej równe, białe zęby. Wcisnął ręce w kieszenie dopasowanych, drogich jeansów i uśmiechnął się z politowaniem, dostrzegając jak bardzo przerażona była jego wizytą.
-Harry!-wrzasnęła, nie odrywając od niego podejrzliwego, nieufnego spojrzenia, wciąż trzymając go na dystans.
-Tak, skarbie?-wyraźnie zaniepokojony Harry zbiegł szybko po schodach, napotykając na jej zdenerwowane, przejęte spojrzenie. -Malfoy-uśmiechnął się sztucznie, dostrzegając stojącego wraz z jego żoną blondyna.
-Potter-Draco przywitał go z udawanym entuzjazmem, kiwając głową.
-Co tu się do cholery dzieje?!-młoda kobieta rozłożyła ręce, z wściekłością łypiąc na swojego męża.
-Ginny, spokojnie-Harry podszedł i potarł dłonią jej ramię, uśmiechając się uspokajająco. -Muszę porozmawiać z Malfoyem. Mówiłaś, że jesteś umówiona z sąsiadką z naprzeciwka?-spytał delikatnie, mentalnie żegnając się z wygodnym łóżkiem. Domyślał się, że po tej aluzji, jego ukochana małżonka zabroni mu wstępu do sypialni na następne dwa tygodnie. Skrzywił się, zerkając na stojącą w ich salonie kanapę.
-Jasne-warknęła Ginny, z wściekłością opuszczając ich dom.

***

-Mam nadzieję, że widzisz jak się dla ciebie poświęcam?-rzucił poirytowany Harry, napełniając dwie szklanki mocną, przeznaczoną na specjalne okazje szkocką. Wiedział, że jeżeli chce przetrwać jakoś spotkanie z Malfoyem, nie da rady zrobić tego na całkiem trzeźwo.
-Nie dla mnie, dla Hermiony-poprawił go blondyn, uśmiechając się perfidnie. Z wdzięcznością przyjął od niego pełną alkoholu szklankę, a potem wziął porządnego łyka, krzywiąc się na kolejne słowa Harry'ego.
-Ginny opowiadała mi, że Hermiona była wściekła, kiedy przyszedłeś na jej kolację z Krumem. Co tam się właściwie stało?-spytał wyraźnie zaciekawiony.
-Nie twoja sprawa-rzucił, mrużąc z poirytowaniem oczy. -Ale dzięki, że powiedziałeś mi o tej randce. Co dokładnie mówiła Ginny?-spytał z zaciekawieniem, z trudem udając, że ta sprawa jest mu obojętna.
Harry opowiedział mu o wszystkim co usłyszał od swojej żony, tak jak to robił już od jakiegoś czasu. Snuli intrygi i spiskowali za plecami kobiet ich życia, po to, by Hermiona nie musiała wychodzić za Kruma. Nigdy nie sądzili, że połączy ich coś takiego.
-Chwila, że co?-Draco zmarszczył brwi i spojrzał na Harry'ego z niezrozumieniem, czując budującą się w jego sercu nadzieję. -Powiedziała, że ma co do niego wątpliwości? Którego z nas w końcu kocha?
-Nie powiedziała jej-odparł krótko i niechętnie Harry, wzruszając ramionami. Na moment pozwolili by zapadło milczenie, powoli analizując to w swoich męskich rozumach. -I co o tym sądzisz?-spytał po dłuższej chwili ciszy, mając na myśli swoją długą opowieść.
-Dno, Potter-Draco przechylił szklaneczkę i ostatecznie opróżnił ją z resztek alkoholu, a potem zmierzwił palcami swoje włosy i odetchnął ciężko, ze zmęczeniem. -Moje życie jest jak jakaś tandetna telenowela. Nie wiem, kiedy się tak stoczyłem-mruknął z frustracją i zażenowaniem.
-Masz chociaż jakiś plan?-spytał z przygasającą nadzieją Harry. Nigdy nie widział Malfoya w takim stanie.
-Jasne, że tak-odparł urażony jego brakiem wiary blondyn. -Oczaruję ją swoim wdziękiem i urokiem, któremu nikt się nie oprze...-mruknął z sarkastycznym uśmiechem. Była jedyną, która nie dbała o jego wygląd, ani pieniądze. Nie była taka, jak wszystkie inne.
-A jeśli to nie podziała?-spytał równie co on, nieprzekonany Harry.
-Wtedy będę zmuszony przejść do brutalniejszych środków perswazji-stwierdził beznamiętnie, wzruszając ramionami. Westchnął z rezygnacją, a potem uderzył otwartymi dłońmi o uda i podniósł się z wygodnego fotela w salonie Pottera. -Miło było, świetna szkocka. Pójdę już. Mam szatański plan do wcielenia.
-Plan? Jaki plan?-powtórzył z zaciekawieniem Harry. Draco tylko prychnął z politowaniem.
-Gdybym ci powiedział, nie byłby szatański, Potter. Poza tym, nie wtrącaj się w moje życie miłosne-warknął nieprzyjemnie, na co Draco tylko zamrugał zdezorientowany i pokręcił głową, bezradnie rozkładając ręce.

***

Nie mogła spać. Jeszcze nigdy nie czuła się tak obco i niezręcznie śpiąc obok Wiktora. Próbowała skupić się na zaśnięciu, ale zamiast tego myślała o tym jak nieswojo czuje się z jego ramieniem przerzuconym przez jej talię i oddechem regularnie łaskoczącym jej odkryty kark.
Westchnęła z rezygnacją i wysunęła się spod kołdry, rzucając mu niezdecydowane spojrzenie. Marzyła o nim odkąd skończyła czwartą klasę. Sprawiał, że się śmiała. Że wierzyła w swoje możliwości. Czuła się przy nim bezpiecznie i tak nieskrępowanie, a jednak, nie miał jej serca. Nawet przez krótką chwilę.
Wychodząc z sypialni, próbowała załagodzić czymś ból w swojej klatce piersiowej. To nie było życie, którego pragnęła. Miała przystojnego, wspaniałego narzeczonego, własne mieszkanie i świetną pracę, a jednak nigdy nie czuła się równie biednie i bez wartościowo, co teraz, kiedy dostrzegła jak pusta i samotna jest bez pewnej osoby.
Weszła do kuchni, nie potrafiąc odeprzeć wszystkich myśli, które nakłaniały ją ku podejściu, że nie jest gotowa na cały ten ślub i życie u boku najsławniejszego szukającego na świecie. To ją przerastało.
Nalała sobie kubek kakao i usiadła na parapecie, zerkając na rozciągającą się za oknem panoramę miasta. Pogrążony we śnie Londyn rozświetlały miliony świateł.
Nie wiedziała czemu tak nagle naszło ją na spacer. Poczuła, że musi się tam znaleźć. Pomiędzy budynkami, wpatrując się w przytłumione przez sztuczne, miejskie światła, gwiazdy na nieco zachmurzonym niebie. Przebrała się w wygodne dresy i zarzuciła na siebie cienką kurtkę, rezygnując z wiszącej na wieszaku bluzy Wiktora, którą niegdyś tak często chętnie podkradała. Wyszła z mieszkania.
 Szła tylko najbardziej ruchliwymi ulicami, pamiętając o bezpieczeństwie. Pogrążona w rozmyślaniach na temat swoje obecnego życia i narzeczonego, mijała kolejne przecznice z głową ukrytą pod jasnym, cienkim kapturem.
Mijała właśnie jakąś galerię, wpatrując się z zaciekawieniem w wystawę za czystą, szklaną ścianą, kiedy poczuła jak czyjeś ramię niebezpiecznie zaciska się od tyłu wokół jej talii, a jej ciało podrywa się do góry. Chciała wrzasnąć, ale wtedy obca dłoń skutecznie zatkała jej usta. Poczuła jak panika paraliżuje jej ciało, a zaraz potem wysyła do jej żył odpowiednią ilość adrenaliny. Szarpnęła się, ale na nic zdały się jej próby. Ten uścisk był zbyt silny.
-Niczego się nie nauczyłaś-jej źrenice się rozszerzyły. Instynktownie przestała się wyrywać. -Jestem silniejszy, bez problemu zaciągnę cię w boczną uliczkę i zrobię co zechcę-wysyczał wprost do jej ucha, zaskakując ją i delikatnie je przygryzając. Wysłał oszałamiający dreszcz wzdłuż całego jej ciała. Zachwiała się. Pozwolił jej się wyrwać, nie puszczając jednak jej rąk, za które pociągnął i obrócił ją w swoją stronę. Z wściekłością spojrzała w jego poważne, stalowoszare oczy.
-Jesteś taki popieprzony. To nie było śmieszne-warknęła, uderzając go dłońmi w tors. Przestraszył ją.
-Masz pojęcie jakie to niebezpieczne? Dlaczego szlajasz się po ulicy w środku nocy?-spytał zdenerwowany, rzucając jej karcące spojrzenie. Coś delikatnie zacisnęło się wokół jej serca. Martwił się o nią.
-A ty?-spytała siląc się na oburzenie. -Jestem dorosła. Wiem co robię.
-Tak, ale kto cię potem ratuje?-spytał ironicznie, patrząc na nią tak, jakby była małym dzieckiem. Rzeczywiście, chodzenie samotnie może i nie było najlepszym pomysłem, ale ostatecznie była zdolną czarownicą. Wiedziała, jak się obronić. -Rzuciłem na ciebie zaklęcie lokalizujące, bo chciałem pogadać.
-Nie mamy o czym rozmawiać-odparła twardo, postanawiając przemilczeć fakt, że szukał jej o trzeciej w nocy. Coś w jej wnętrzu kazało jej czuć podekscytowanie, a to się jej wydawało strasznie głupie. Splotła ręce na piersi, za wszelką cenę starając się zamaskować to, jak intensywnie na nią działał. -To co zrobiłeś z Wiktorem było...
-Pogodziliście się?-przerwał jej nagle. Zamrugała, kiedy dostrzegła jak gwałtownie zmienił wyraz twarzy.
-Tak, ale...
-W takim razie masz rację. Nie mamy o czym rozmawiać. Nie wiem już, co mam zrobić, żeby rozbić ten wasz pojebany związek-stwierdził bez skrupułów, doskonale wiedząc jak szczerze i zarazem okropnie to brzmi.
Ugh, że co?!-spojrzała na niego z niedowierzaniem. -Dlaczego, Malfoy?-rozłożyła ręce i zmrużyła gniewnie powieki. -Bo ty mnie kochasz?-spytała z powątpiewaniem. -Może lepiej odpuść-zaproponowała, chociaż wszystko w jej wnętrzu wrzeszczało nie odpuszczaj!. -To takie popieprzone. Kim ty w ogóle myślisz, że jesteś?! To jest mój narzeczony, uszanuj to wreszcie. Według ciebie mam rzucić wszystko co mam i co osiągnęłam, tylko dlatego, że powiedziałeś, że mnie kochasz? A może raczej wydaje ci się, że mnie kochasz?
Nie powiedział jej tego przez cały ten czas, który mieli, zanim poszedł do więzienia. Może gdyby zdobył się na to wyznanie wcześniej, nie bałaby się tak strasznie zaryzykować i mu zaufać.
-Nie możesz po prostu dać mi szansy?-zapytał z irytacją i desperacją, wywracając oczami. Przejechał dłonią po napiętej w oczekiwaniu szczęce.
-Nie-twardo pokręciła głową.
-Dlaczego nie?-spytał jak dziecko, bezradnie opuszczając ramiona.
Poczuła jak wszystko ją boli. Gdyby tylko tak się nie bała. Zranił ją wtedy mocniej niż mógł przypuszczać. Był miłością jej życia. Jej niespełnionym marzeniem. Obiektem wszystkich tych myśli, które nawiedzały ją, kiedy zasypiała, albo piła alkohol. Zawsze był gdzieś w jej sercu i chociaż pragnęła go bardziej, niż kogokolwiek w całym swoim życiu, wiedziała, że prędzej czy później, obydwoje potwornie by cierpieli.
-Bo kochanie ciebie, Malfoy, za bardzo boli-zdaje się, że pierwszy raz przyznała, że ona też go kocha. Pociągnęła nosem, czując napływające do jej oczu łzy. Podeszła do niego i uniosła spojrzenie, natrafiając na jego skupione, przepełnione zawodem tęczówki. -Płakałam każdej nocy po tym jak cię straciłam-wyznała przyciszonym głosem, ostatecznie odwracając wzrok. Czuła jak dotyka palcami jej policzka i zakłada jej za ucho rozwiany kosmyk. Przymknęła oczy, napawając się tym na pozór niewinnym dotykiem. Rozpalał ją. W poczuciu tęsknoty i frustracji. Oddałaby wszystko za życie z nim, ale zbyt mocno bała się zaryzykować. -To Wiktor mi pomógł-powiedziała, mocno akcentując imię narzeczonego. Tak bardzo chciała sprawić, by myślenie o nim działało na nią w ten sam sposób, co mówienie o Draconie. -Zmienił się. Naprawdę żałuje tego co się stało i jest teraz moim narzeczonym-to zabrzmiało tak, jakby fakt, iż z nim jest napawał ją żalem i szczerze się za to nienawidziła. -Wszystko sobie poukładałam-podniosła ton, rzucając z frustracją. Otworzyła oczy, napotykając na jego zmarszczone w oczekiwaniu brwi i zamrugała, czując jak niepowstrzymana fala łez ciśnie się jej do oczu. -Nie masz prawa znów wszystkiego niszczyć. Nie po tym jak nauczyłam się bez ciebie żyć. Czemu się ze mną nie liczysz?! Mam dość, jasne? Nie zniosę tego po raz kolejny. Nie wytrzymam, jeśli znowu mnie zostawisz, albo jeśli mnie zranisz, a to jest to, co robisz. Proszę, po prostu daj mi żyć. Chcę spokojnego życia i chcę być z Wiktrorem, bo potrzebuję męża, który będzie mnie kochał-powiedziała, a jej oczy lekko się zaszkliły.
Chciała, żeby Draco kochał ją tak, jak ona kochała jego. Chciała zasługiwać na jego miłość i czuć się przy nim pewnie. Móc zwyczajnie trzymać go za rękę i wychodzić na miasto, spać z nim i śmiać się z jego żartów. Zbyt mocno bała się jednak zrezygnować z pewnej i statecznej wizji założenia rodziny z Wiktorem. Draco mógł w każdej chwili zwyczajnie się rozmyślić. Minęło pięć lat. Nie była dziewczyną, którą pokochał w Hogwarcie. Co jeśli nie była kimś, kogo zapamiętał?
-Ale ja dam ci to wszystko-zdusiła chęć rozpłakania się i rzucenia mu się w ramiona, kiedy wyrzucił z siebie to ciche, zrozpaczone wręcz wyznanie. Draco nigdy tak się nie zachowywał. Nie widziała, żeby kiedykolwiek wcześniej tak mu na czymś zależało. -Zrobię wszystko. Wszystko co tylko będziesz chciała-podszedł do niej i położył dłonie na jej policzkach, niebezpiecznie się nad nią nachylając. -Zmienię się, już się zmieniłem, błagam zrobię wszystko tylko nie wychodź za tego debila-wyczuła w jego głosie frustrację, kiedy próbowała udawać niewzruszoną. Ton jego głosu łamał jej serce. Był bezradny i tak bardzo smutny, zagubiony i rozdarty, pomiędzy tym czego pragnął, a tym czego mieć nie mógł.
-To nie jest takie proste...-jęknęła żałośnie. Chciała go pocałować. Ponad wszystko pragnęła najzwyczajniej go przytulić. Powiedzieć, że nie musi się o nic obawiać. Że tu jest i zawsze już będzie. Że wybiera jego.
-To jest proste-zaprzeczył twardo, z roztargnieniem kręcąc głową. Docisnął do niej swoje czoło i odetchnął cicho, skupiając wzrok na jej niepomalowanych ustach. Przenikał ją całą, a ona czuła się pod jego spojrzeniem tak, jakby oprócz niej, nie było nikogo innego, na kogo Draco Malfoy mógłby patrzeć. Była tą jedyną. Miłością jego pogmatwanego i skomplikowanego życia.
-Nie było dnia, żebym o tobie nie myślał. Boże, tak strasznie cię kocham-wyszeptał niskim, przygnębionym tonem, sięgając dłonią do jej ust. Przesunął kciukiem po jej dolnej wardze i uśmiechnął się smutno, nieśmiało przekręcając głowę. Nigdy wcześniej nie był tak niepewny co do wykonania ruchu w jej stronę. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, czy może ją dotknąć, albo pocałować. -Pragnę cię tak bardzo, że mnie to przeraża, ale jeżeli powiesz mi, że nie chcesz mnie więcej widzieć, odejdę. Zniknę z twoich oczu raz na zawsze. Bo sprawiasz, że chcę być dobrym człowiekiem. Więc jeśli danie ci wolności i zniknięcie z twojego życia to to, co uczyni mnie dla ciebie dobrym, zrobię to.

środa, 29 maja 2013

Rozdział 30

-Szeroki uśmiech. Pamiętaj szeroki uśmiech-powtarzała sobie pod nosem, przygotowując kolację w swoim londyńskim mieszkaniu. Denerwowała się. Nigdy nie sądziła, że spotkania z narzeczonym, zaczną przysparzać jej tyle nerwów. Spędzali ze sobą coraz mniej czasu, ich rozmowy stawały się niezręczne, a on stał się krytyczny do niemal wszystkiego, co robiła.
Kochała go. Kiedy przyszedł czas w jej życiu, kiedy nie miała nikogo, zjawił się i postawił ją na nogi. Przywrócił jej wiarę w siebie i innych. Przy nim odżyła. Nie zniosłaby, gdyby go straciła. Zwłaszcza przez coś tak banalnego jak nieudana kolacja. Poprawiła kwiaty w wazonie i rzuciła nerwowe spojrzenie, w stronę kuchni, gdzie w piekarniku przygotowywała kurczaka. Nie była pewna jak długo może jeszcze tam leżeć.
Wygładziła dłońmi wierzch zwiewnej, granatowej sukienki z odkrytymi plecami i spojrzała w lustro, wymuszając na twarzy uśmiech.
-Jesteś dojrzałą, piękną kobietą, Hermiono. I nie kochasz tego dupka Malfoya.
Nie miała pojęcia czemu jej myśli ciągle krążą wokół Dracona. Odkąd go zobaczyła, nie potrafiła wyrzucić go ze swojej głowy.
Krzątała się po mieszkaniu, przygotowując jedzenie i sprzątając najróżniejsze rzeczy, które wciąż znajdywała na nie swoim miejscu. Chciała by to spotkanie było idealne. Ciągle z czymś się nie wyrabiała, bo całe przedpołudnie spędziła z Harry'm. Nie miała pojęcia dlaczego tak nalegał na tę rozmowę, ale zgodziła się i teraz płaciła za to cenę.
Poprawiała właśnie włosy, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Podbiegła do nich , przy okazji potykając się o szafkę. Z wściekłością przystanęła i zarzuciła z nóg obcasy, które Wiktor tak uwielbiał, a których ona nie znosiła.
Pamiętając o szerokim uśmiechu, otworzyła drzwi, omal nie wypadając z mieszkania i potykając się tym razem o próg. Zaśmiała się histerycznie, ale wkrótce potem ten śmiech się urwał, a ona zacisnęła usta w wąską linię, unosząc w górę brwi.
-Malfoy?-mruknęła zaskoczona, nie do końca wiedząc co powinna powiedzieć. Jego widok mieszał jej w głowie.
-Malfoy-potwierdził z entuzjazmem, ignorując to, że ją zaskoczył, a potem wparował bez zaproszenia do jej mieszkania.
-Wyjdź-powiedziała słabo, zbierając w sobie jak najwięcej sił. Niby jak miała go stąd wyrzucić, kiedy wszystko w niej krzyczało Zostań!?-Jestem umówiona-dodała, niezadowolona z jego obecności.
Tylko prychnął pod nosem. Doskonale wiedział, że jest umówiona. Potter po to spotkał się z nią rankiem, żeby on wiedział o jej planach.
-Słońce, czy mi się wydaję, czy ja czuję dobre jedzenie?-spytał z szerokim, złośliwym uśmiechem, wchodząc do jadalni. Cały stół był zastawiony smacznymi potrawami. Przystanął na myśl, że ta dwójka spędza tak wieczory. Spędzała tak wieczory przez cały czas, kiedy on siedział w Azkabanie marząc o tym, że kiedy wróci, to spędzi z nią już resztę życia.
-Owszem, ja i Wik...-zaczęła, jednak szybko jej przerwał. Chyba nie był w stanie tego słuchać.
-Ach, skarbie, tylko ja i ja, a o starym przyjacielu to już nie pomyślisz, tak?-spytał udając, że go to uraziło. -Wiesz co? Zintegrujmy się! Zjedzmy razem!-oznajmił, wymachując z udawanym podekscytowaniem rękami.
-Nie ma mowy, Malfoy-wywrócił oczami, kiedy uparcie próbowała go wywalić. -Wiktor pamięta co się działo kiedy był pod działaniem Imperiusa. Robił wszystko nieświadomie, ale pamięta jak pobiłeś go do nieprzytomności...To by było niezręczne, gdybyście razem jedli kolację.
Chciał powiedzieć coś na swoje usprawiedliwienie, albo na przykład zaproponować, że skoro to niezręczne, Wiktor nie musi przychodzić, ale wtedy do drzwi zadzwonił dzwonek.
Uśmiechnął się niewinnie i uniósł ręce w obronnym geście, kiedy dziewczyna obrzuciła go morderczym spojrzeniem, a potem poszła otworzyć.
Krum przywitał ją krótkim, ale namiętnym i czułym pocałunkiem, który ona odwzajemniła. Poczuł jak na ten widok wszystko w nim umiera. Zacisnął pięści, czując ogarniające go zimno, kiedy zwrócił na siebie uwagę Bułgara. Całe szczęście nareszcie oderwał się od Hermiony.
-O...-wyrwało mu się, kiedy dostrzegł Malfoya w mieszkaniu swojej narzeczonej.
-O...-przedrzeźnił go Draco, zerkając na niego jak na idiotę. -Witaj, Krum-powiedział niechętnie, ściskając rękę Bułgara. Tym razem powstrzymał się, pamiętając, że musi być opanowany. Ostatnim razem połamał mu kości.
-Co on tu robi?-Krum ze skrępowaniem przesunął palcami po swoim krótkim, zadbanym zaroście. -Powiedziałem ci, że masz nikogo nie zapraszać?-burknął niezadowolony, mierząc Hermionę wściekłym spojrzeniem. Draco poczuł narastającą złość, ale nim zdążył mu zdrowo przyłożyć, Hermiona uniosła dumnie brodę i splotła ręce na piersi. Nienawidziła kiedy ktoś się tak do niej zwracał.
-Draco zje z nami kolację-oznajmiła z fałszywie uprzejmym uśmiechem, patrząc mu wyzywająco w oczy.
-Skoro tak...-Krum odetchnął z poddaniem i wzruszył ramionami. Zbyt mocno ją kochał, by dalej się jej sprzeciwiać. Przynajmniej teraz, przy gościu. Uśmiechnął się promiennie, co Draco skwitował cichym prychnięciem.
Usiedli przy stole w milczeniu. Było niekomfortowo i dziwnie, ale nie dla Dracona. Potrafił znieść każdą ciszę. Poza tym, świetnie się bawił. Wprawianie w zakłopotanie i złość Wiktora Kruma było przyjemnością.
-No to opowiedzcie, co tam u was? Powspominajmy dawne, szkolne czasy...-zaproponował, nie odrywając morderczego spojrzenia od narzeczonego miłości swojego życia.
-Chodzi ci o te czasy, w których nie byłeś jeszcze śmierciożercą i mordercą?-zapytał jadowicie Krum. Draco uśmiechnął się szeroko i mściwie, jakby o to właśnie mu chodziło, a Hermiona zamarła, unosząc głowę znad sałatki, w której do tej pory tak zawzięcie grzebała widelcem. Draco był zbyt dobry w takich gierkach, żeby to się mogło dobrze skończyć.
-No właśnie-blondyn przytaknął bez skrępowania, powoli kiwając głową. -Czwarta klasa, zdecydowanie moja ulubiona. Pamiętacie bal Bożonarodzeniowy i turniej trójmagiczny? Coś świetnego. Jak ci się podobało, Wiktorze?-imię Bułgara nienawistnie wycedził przez zęby. Hermiona zakrztusiła się winem, które właśnie piła, jednak tego nie skomentowała. Spojrzała jedynie potępiająco w stronę blondyna, który zupełnie ją zignorował.
-Fantastycznie-Wiktor wygiął usta w półuśmiechu, nie dając zbić się z tropu. Chyba zdawało mu się, że wygrywa. -Szczególnie, że to wtedy poznałem miłość mojego życia-Draco zacisnął palce na rękojeści niegroźnego, tępego noża, powoli wypuszczając powietrze przez zęby, kiedy Wiktor złapał dłoń Hermiony ponad stołem i uśmiechnął się do niej. Próbował się dowartościować. Mruknąć coś w stylu ale to ja zabrałem jej dziewictwo, ale się wstrzymał, pamiętając, że nie może pozwolić się sprowokować.
-A zadania na turnieju, jak ci się podobały?-dociekał. -Pamiętasz ten drobny incydent w labiryncie?-teatralnie się wzdrygnął. -Crucio na samym Digorry'm... nawet ja bym się nie powstydził takiego zagrania-uśmiechnął się szyderczo, zaciskając ze złością szczękę.
-Wiktor był pod działaniem Imperiusa, Draco-wtrąciła Hermiona. Z irytacją wywrócił oczami. Naprawdę nie musiała pomagać swojemu żałosnemu, niewygadanemu narzeczonemu.
-Tak, Wiktor niestety zawsze miał słabość do Imperiusa-odparł, uśmiechając się dwuznacznie. Odchylił się i oparł plecy o oparcie krzesła, z wyraźnym zadowoleniem obserwując tężejącą twarz szatyna.
Hermiona odstawiła kieliszek wina na stół i przyjrzała mu się z wyraźną wściekłością. Ta kolacja miała być jej i Wikora.
-A pamiętasz, Malfoy, jak profesor Moddy zamienił cię w białą fretkę?-spytała z udawanym rozbawieniem. Jej usta wykrzywiły się w szerokim, radosnym uśmiechu, ale oczy ciskały w niego błyskawice.
-Tak, to było takie zabawne-przyznał niechętnie, wciąż nie dając się jednak zbić z tropu. -Zawsze podziwiałem tego staruszka...-powiedział, znów zawieszając wzrok na Wiktorze. Zamierzał go zniszczyć. Choćby swoją ironią. -Pamiętam jak nauczył Pottera być odpornym na działanie Imperiusa! Wystarczy, że ci zależy i masz silną wolę...-powiedział niby od niechcenia, obserwując uważnie siedzącego naprzeciwko Bułgara. Tym razem to Wiktor zakrztusił się pitym właśnie napojem.
-Odczepmy się lepiej tej czwartej klasy!-powiedziała Hermiona pragnąc za wszelką cenę uratować sytuację. Słyszał jak jej głos drży od złości.
-Draco, pamiętasz jak dostaliśmy w pierwszej klasie szlaban i poszliśmy do Zakazanego Lasu? Ale się wtedy bałeś!-roześmiała się serdecznie, udając, że ma dobry humor. Uśmiechnął się pobłażliwie, odnotowując w myślach jej kolejny błąd.
-Tak, Zakazany Las...-zamyślił się, teatralnie wzdychając. -Ale chyba obydwoje przyznacie, że to nie jest przyjemne miejsce. Na pewno pamiętacie nasz ostatni wypad-wspomniał zgryźliwie. -Tam się nie organizuje pikników i się nie zasypia-rzucił, mając na myśli zdezorientowanie Bułgara w tamtym czasie.
-Skarbie, napijesz się czegoś?-Hermiona zmieniła temat i dotknęła ramienia narzeczonego, specjalnie prowokując blondyna. Draco nie dał po sobie poznać jak silnie irytująco działa na niego fakt, iż ona go dotknęła.
-Hermiona opowiadała mi o tobie-powiedział nagle Krum. Draco z powątpiewaniem obserwował jak Bułgar odkłada sztućce na talerz, przygotowując się najwyraźniej do jakiegoś poważnego ataku. -Zawsze byłeś dla niej podły-powiedział oskarżycielsko. -Wyzywałeś ją i jej nie szanowałeś...
-Ale się zmieniłem-zauważył szczerze i spokojnie.
-Kiedyś zobaczyłeś, że ma podbite oko i powiedziałeś, że chcesz  posłać kwiaty temu, który to zrobił-wspomniał, na co Draco mimowolnie zacisnął ręce na krawędzi stołu. Niebezpiecznym było poruszanie tego tematu. -Płakała przez ciebie tyle razy... Co z ciebie za mężczyzna, Malfoy?
Hermiona ukryła twarz w dłoniach, wściekła, że mu o tym powiedziała. Pamiętała jak zwierzała mu się na balu Bożonarodzeniowym. Nie sądziła, że Wiktor może jeszcze o tym pamiętać. Draco zmarszczył brwi, szczerze zmartwiony jej rozbiciem. Nigdy jej nie powiedział jak bardzo żałuje tych słów. Tych i wielu innych, które niepotrzebnie ją raniły.
-To dostałbyś je ode mnie już dwa razy...-powiedział z niekrytą złością, nieco nieprzytomnie, z lekkim opóźnieniem przenosząc wzrok z Hermiony na Wiktora.
-Byłem pod działaniem Imper...
-Daj już kurwa spokój, Krum-przerwał mu z lekkim wyrzutem i rozdrażnieniem. -Byłeś zdenerwowany, więc jej przywaliłeś. Zrobiłbyś teraz dokładnie to samo, Imperius to tylko taki pretekst, żeby ci wybaczyła.
Kątem oka dostrzegł jak Hermiona z przerażeniem kręci głową, błagając go by przestał, ale tego było zbyt wiele. Ona nie mogła być z kimś, kto był zdolny do tego, by celowo ją krzywdzić.
-Ty jej nawet nie kochasz-uznał z taką pewnością i niezachwianiem, że nawet jego to zaskoczyło. Powiedział dokładnie to, co chciał powiedzieć. Odpowiedziało mu milczenie. Hermiona ponownie ukryła twarz w dłoniach, a Krum dzielnie wytrzymywał jego mordercze spojrzenie. Do czasu.
-Wynoś się stąd-warknął w końcu, gwałtownie zrywając się z miejsca.
-Wiktor, nie...-jęknęła Hermiona, próbując powstrzymać to, nim będzie za późno. -Błagam, nie kłóćmy się.
-Każ mu wyjść-powiedział do dziewczyny, takim tonem, że mimowolnie ją zmroziło. Nienawidziła, kiedy taki był. Nienawidziła kiedy sprawiał, że czuła się jak ofiara. Przerażona i zaszczuta.
-Nie-odparła twardo. Umiała mu się sprzeciwiać. Nawet wtedy kiedy wiedziała, że konsekwencje mogą być nie do zniesienia.
-Jeżeli on nie wyjdzie, ja to zrobię.
Zagroził, ale w żaden sposób na to nie zareagowała. Nie zamierzała między nimi wybierać. Była narzeczoną Wiktora i do cholery nie chciała wokół tego żadnego zamieszania.
Dziewczyna patrzyła jak odchodzi, ledwo hamując łzy. Tak bardzo chciała miło spędzić ten wieczór.
-Zadowolony?!-wrzasnęła, w stronę wciąż siedzącego przy stole blondyna, kiedy wściekły do granic możliwości Wiktor zatrzasnął za sobą drzwi i teleportował się, znikając im z oczu.
-Mało powiedziane-prychnął Draco, uśmiechając się ironicznie. Wiedział, że jest na niego wściekła.
-To jest mój narzeczony, Malfoy!-krzyknęła niezadowolona.
-Wiem. Mi też to przeszkadza-odparł spokojnie. Był jak zwykle opanowany, taki obojętny i niewzruszony. Jakby to była niewinna zabawa, a ona niepotrzebnie dramatyzowała. To ją denerwowało jeszcze bardziej.
-Wyszedłeś z Azkabanu tylko po to, żeby niszczyć mi życie?-krzyknęła, siadając naprzeciwko niego i waląc pięścią w stół. Nienawidziła tego, że nie może na nią spojrzeć. Że wtargnął do jej życia tak niespodziewanie i nie dawał jej żadnych jasnych sygnałów. Czuła się zagubiona i sfrustrowana. Pochłonięta do reszty przez cały ten chaos, który rozszalał w jej sercu. Draco tylko wzruszył ramionami, uśmiechając się w jej mniemaniu perfidnie i złośliwie.
-Nienawidzę cię-warknęła, czując szklące się w jej oczach łzy.
-Jeszcze mi za to podziękujesz-stwierdził niewzruszenie, wstając z miejsca.
-Dlaczego to robisz?!-krzyknęła, kiedy próbował wyjść. Złapała go za ramię i szarpnęła w swoją stronę, obrzucając spojrzeniem pełnym wściekłości.
-Bo to kretyn, który na ciebie nie zasługuje!-powiedział już nieco poirytowany, nieświadomie podnosząc ton. Czy ona naprawdę tego nie widziała?
-No tak, ty jesteś lepszy-skwitowała z zażenowaniem, uśmiechając się ironicznie. Miała ochotę go walnąć. Nie miał prawa tak po prostu tu wkraczać i wywracać wszystkiego do góry nogami. Po tym co powiedział jej, kiedy żegnała się z nim zanim poszedł do więzienia, była załamana. To było nieludzkie. Złamać jej serce, a potem tak nieoczekiwanie żądać go z powrotem.
-Tak-odparł bez chwili wahania. Odetchnęła ciężko. -Ja cię szanuję, nigdy w życiu nie podniósłbym na ciebie ręki i ci nie rozkazuję-powiedział jakby to było oczywiste.
-Po pierwsze, Wiktor mnie nie obraża ani nie bije. Po drugie, rozkazuje mi, ale kocham go takiego jakim jest. Ty natomiast narzucasz mi swoje zdanie i próbujesz rozbić związek!-zauważyła rezolutnie, unosząc ręce. -To jest mój narzeczony, Malfoy! Co ty sobie w ogóle myślisz?! Wracasz po pięciu latach, uprzednio żegnając mnie słowami, że nie chcesz mnie więcej widzieć, a potem...
-Pamiętasz?-przerwał jej zaskoczony.
-Pamiętam!-wydarła się, nie rozumiejąc jego nagłej zmiany nastroju. Chyba nim wstrząsnęła. -Pamiętam też, że jesteś skończonym idiotą! Czego jeszcze ode mnie chcesz?-krzyczała mu prosto w twarz, na co wywrócił oczami z irytacją. Sfrustrowana uderzyła go otwartą dłonią w pierś. -On się na mnie przez ciebie obraził, a ty...
-Widocznie nie był ciebie wart!-krzyknął, robiąc krok w jej stronę. Stanął tak blisko, że to ją niemal osłabiło. Miał ten sam znajomy zapach. Każdą jej komórkę ogarnęło charakterystyczne ciepło. Jak na złość zrobiła kolejny krok w jego stronę, buntowniczo zadzierając głowę do góry.
-Nie było cię-zauważyła ostro. -Nie wiesz jaki jest-warknęła, dźgając go palcem w tors. To go tylko rozjuszyło.
-A właśnie, że wiem!-krzyknął oburzony, łapiąc ją za nadgarstek. -Nie bij mnie, kobieto-warknął, przysuwając ją bliżej siebie, by skrępować jej ruchy.
-Będę robić co mi się podoba-rzuciła, opierając obie dłonie o jego tors. -Mów czego ode mnie chcesz, albo wypad-powiedziała z groźną miną, ale nie potrafiła dłużej udawać. Nie kiedy był tak blisko. Rujnował jej mury i łamał postanowienia. Przy nim była słaba i bezradna. I zrobiłaby wszystko.
Pokiwał głową ze zrozumieniem, powoli wzruszając ramionami, a potem gwałtownie naparł na jej ciało, przycisnął ją do ściany i pocałował. Ulga. To było jak napicie się wody po kilkugodzinnym biegu w upale. Albo powrót do domu po całym dniu stania na mrozie. Było jak spełnienie jej tęsknot i marzeń. Wszystkich tych wieczornych myśli i pragnień, które dopuszczała do siebie po szklance alkoholu. Tęskniła za tym. Za nim całym. Rozchyliła wargi, pozwalając mu pogłębić pocałunek i ręce w jego włosy, zaciskając palce gdzieś przy ich cebulkach. To był intensywne i gorące. Idealnie. Odetchnęła cicho w jego usta, kiedy przesunął językiem po jej wardze i delikatnie ją przygryzł, przesuwając dłonie z jej policzków na talię i biodra. Całował ją tak inaczej niż Wiktor. Z całym swoim zaangażowaniem i oddaniem. Jakby każda pojedyncza myśl w jego głowie skupiała się właśnie na niej. Czuła się w jego ramionach jak ktoś naprawdę ważny. Zajęczała, kiedy oparł o nią swoje czoło i nieco brutalniej naparł na jej ciało. Docisnął jej plecy do ściany, a ona poczuła jak w jej brzuchu buduje się pożądanie. Pragnęła go tak bardzo. Potrzebowała czasu, żeby zrozumieć jak niewłaściwe i zwyczajnie złe to było. Ona nie była jego, a on nie był jej. Zebrała w sobie wszystkie pokłady silnej woli, a potem odepchnęła go do siebie, wymierzając siarczysty policzek. Była wściekła. Cholernie wściekła na siebie, że tak jej się to podobało.
-Było warto-powiedział niemal od razu, obojętnie, z perfidnym uśmiechem na twarzy. Zamilkł i zacisnął usta w cienką linię, kiedy po raz kolejny, gwałtownie go spoliczkowała. Złapał się za palący policzek i spojrzał na nią z wyrzutem.
-Odwzajemniłaś pocałunek, nie jesteś bez winy-zauważył, z wciąż tryumfalnym tonem.
-Nienawidzę cię-warknęła, wymijając go i otwierając mu drzwi. -Wyjdź stąd.
-Dlaczego?-wywrócił oczami. Czy ona zawsze musiała lecieć do tego całego Kruma?
-Bo to moje mieszkanie, Malfoy!-krzyknęła po raz kolejny. Była taka niezdecydowana i oszołomiona. Całowała się z nim. 
-Teraz taka niezależna, tak?-spytał drwiąco. -Czemu nie postawisz się jemu? Granger do cholery, Krum na ciebie nie zasługuje-powiedział z frustracją. Maniakalnym gestem przesunął dłońmi po włosach. Doprowadzała go do szału. Nieopanowanej pasji.
-Dlaczego sądzisz, że ty na mnie zasługujesz?!-krzyknęła już do końca wyprowadzona z równowagi. Przyłożyła palce do wargi, które chwile wcześniej z taką zapalczywością całował i rzuciła mu spojrzenie. Chciała, żeby to powtórzył, jednocześnie będąc przerażoną, że może spędzić w tym mieszkaniu więcej czasu niż to konieczne.
-Nie zasługuję-zamrugała, kiedy zaprzeczył, nieoczekiwanie zmieniając ton głosu. Już nie krzyczał. Smutno pokręcił głową. -Nigdy nie zasługiwałem. Ale przynajmniej cię kocham. Dalej.
Zatrzymała powietrze w płucach i przyjrzała mu się z niedowierzaniem. Przynajmniej cię kocham. Dreszcz przeszedł przez jej ciało, a serce ogarnęło jakieś dziwne uczucie. Kochał ją. Wtedy i teraz i nareszcie to powiedział. Łzy zalśniły w jej oczach, kiedy dostrzegła jaki był poważny. Nie żartował. Kochał ją. Wtedy w Hogwarcie. Przez wszystkie dnie i noce w Azkabanie. I kochał ją teraz. Wydzierając się na nią i wrzeszcząc. Oddychali ciężko, wściekli i sfrustrowani. Nie tak miało wyglądać ich życie i nie tak mieli wszystko ułożyć. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale już po chwili zacisnęła je w cienką linię, dostrzegając jego spojrzenie. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek był na nią tak zły i zawiedziony.
Patrzyła jak nie czekając dłużej na jej odpowiedź, zwyczajnie wyszedł z mieszkania, mocno trzaskając drzwiami.
Jej oddech stał się płytki i przyspieszony. Spazmatyczny. Jej serce biło szybko, obijając o wnętrze jej klatki piersiowej. Pozwoliła popłynąć łzom szklącym się od jakiegoś czasu w jej oczach i osunęła się po ścianie, zwijając w kłębek na podłodze w przedpokoju.
-Nienawidzę cię, Malfoy-szepnęła do siebie, ze zmęczeniem przyciągając kolana do piersi.

wtorek, 28 maja 2013

Rozdział 29

Kobieta wybuchnęła szczerym, może ciut nerwowym, perlistym śmiechem.
-Stópko, daj spokój!-machnęła lekceważąco ręką. -Ślub dopiero za trzy miesiące! Póki co jestem jeszcze panną Granger-z jej ust nie znikał szczery, łagodny uśmiech.
-Oczywiście, pani Kru... Granger!-poprawiła się zawstydzona skrzatka. -Wybacz.
Dziewczyna uśmiechnęła się, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Była szczęśliwa. Wreszcie miała zacząć życie z kimś, kogo kocha i kto jest dla niej stworzony. Przynajmniej tak jej się wydawało. Albo tak próbowała sobie wmówić.
Po przyjemnej kąpieli, ubrała się w kwiecistą, luźną sukienkę, na którą zarzuciła jeansową kurtkę. Wyglądała delikatnie, ładnie i kobieco. Dokładnie tak, jak powinna wyglądać dorosła Hermiona Granger.
Teleportowała się do Londynu, na ulicę Pokątną. Tam, w Dziurawym Kotle przywitała ją Ginny, która niemal od razu rzuciła jej się w ramiona.
-Miona, dawno cię nie widziałam... Mam ci przekazać przeprosiny od Harry'ego. Ma ostatnio mnóstwo pracy w ministerstwie, a teraz znów mu coś wyskoczyło, sama rozumiesz.
-No jasne-uśmiechnęła się ze zrozumieniem, wciskając ręce w kieszenie jeansowej kurtki. Wiktor też ciągle tylko pracował. To jej przypomniało, że tak już po prostu jest. Ludzie pracują. -Wiesz, w sumie to może nawet dobrze. Spędzimy trochę czasu. Kiedy wyjdę za Wiktora zatęsknię za naszymi babskimi wyjściami-powiedziała, wzdychając smutno. Wiktor nie lubił, kiedy spotykała się z kimś bez niego.
-No tak...-Ginny pokiwała głową ze zrozumieniem. -Masz już sukienkę, prawda?-spytała rozentuzjazmowana, opierając dłonie o blat stołu. -Jaka jest?
-Szczerze mówiąc... nie-spojrzała na przyjaciółkę lekko zmieszana. Obserwowała jak Ginny z wyrazem dezaprobaty splata ręce na piersi i obrzuca ją karcącym spojrzeniem.
-Zakupy!-zarządziła tonem nie znoszącym sprzeciwu. Udawała, że jest zła, ale Hermiona wiedziała, że tak naprawdę, w głębi serca szaleje z podekscytowania. -Na pewno coś ci znajdziemy! Może lepiej wyślij patronusa Wiktorowi, że wrócisz baaardzo późno. Przecież musimy ci znaleźć nie tylko suknię! Buty, welon, biżuteria, przydałaby ci się nowa szminka i...
Obydwie spędziły połowę dnia, szukając czegoś odpowiedniego. To nie było proste. Potrzebowały w końcu czegoś... dla Hermiony Granger. Jej sukienka nie mogła być zwyczajna, zbyt prosta, albo zbyt wykwintna. Potrzebowała czegoś co będzie pasowało do  niej i spodoba się innym. Zależało jej by wyglądać wyjątkowo.
-Miona, wiem!-krzyknęła podekscytowana Ginny, nieoczekiwanie podskakując i uwieszając się jej na ramieniu.
-Co takiego, Gin?-spytała Hermiona ze znacznie mniejszym entuzjazmem.Od łażenia po sklepach bolały ją już nogi. Straciła wiarę w to, że jakaś sukienka mogłaby być tą jedyną, wymarzoną, idealną do przeżycia w niej najpiękniejszego dnia w życia.
-Byłam kiedyś w takim jednym sklepiku. Trochę na uboczu, niepozorny, ceny całkiem całkiem. Sprzedawczyni akurat nie było, więc nic nie kupiłam, ale sukienki były prześliczne-wspomniała, ciągnąć ą w stronę jakiejś pustej uliczki.
-Ginny nie mam już siły!-zaprotestowała, próbując opierać się przyjaciółce, która niezłomnie ciągnęła ją za rękę, między kolejnymi kamienicami. -Kupimy kiedy indziej, mam czas w piątek-zdecydowanie chętniej kupiłaby lody w lodziarni Floriana Fortescue, niż jakąś tam sukienkę.
-Daj spokój. To już tutaj.
Zatrzymały się przed niewielkim butikiem i wtedy Hermionę olśniło. Poczuła jak od stóp po sam czubek jej głowy rozchodzi się nieprzyjemne uczucie.
-Ginny,nie!-wyrwała rękę z uścisku przyjaciółki i instynktownie cofnęła się o parę kroków, czując jak wszystkie wspomnienia zaczynają ją przytłaczać. Nie miała ochoty na odwiedzanie sklepiku Narcyzy Malfoy. Ani teraz, ani nigdy. Nie po tym, co jej syn powiedział jej pięć lat temu. Nie po tym, jak złamał jej serce.
-Przestań! Sama zobaczysz, są śliczne. Przecież musisz mieć jakąś sukienkę! Nie wystąpisz w szatach szkolnych Hogwartu...-zaśmiała się Ginny, po czym nie zważając na protesty przyjaciółki, wepchała ją do wnętrza lokalu, zatrzaskując za nią drzwi i przysiadając na schodkach przed nimi.
Zamarła, dostrzegając rozgrywającą się we wnętrzu sklepu. To było jak zrządzenie losu. Pech. Albo przeznaczenie. Stał tam. Dokładnie taki, jak niegdyś. Równie wysoki i dobrze zbudowany. Może trochę chudszy. Z jasnymi, świetnie ułożonymi włosami, wyraźnie zarysowaną szczęką i chłodnymi, stalowoszarymi oczami. Przytulał swoją matkę, opierając brodę o czubek jej głowy, wpatrując się gdzieś ponad nią, w środek pustej, białej ściany. Nie miała czym się zakryć. Nawet jeśli, nie była do końca pewna, czy właśnie tego by chciała. Odtwarzała sobie w głowie tę chwilę tysiące razy. Każdej nocy przed zaśnięciem. Nawet wtedy, gdy zasypiała obok Wiktora.
Jej ciało przeszedł dreszcz. Magnetyzujące uczucie od stóp przez każdy pojedynczy nerw do włosków na jej rękach. Zauważył ją.
Była przerażona. Skonsternowana i zagubiona, zupełnie nieprzygotowana na to nagłe spotkanie. Niby co miała mu powiedzieć? Co miała powiedzieć samej sobie. Marzyła, żeby go odzyskać, wmawiając sobie, że nie ma go, bo go uwięzili. Ale kiedy odzyskał wolność, wcale nie dane mu było wrócić akurat do niej. W jej życiu nie było miejsca na kogoś takiego jak on. Nawet jeśli skrycie o nim marzyła.
Szybko odegnała raniące myśli i zacisnęła ręce w pięści. Wyprostowała się i uniosła brodę. Była przecież na niego zła. Wściekła. Za to co jej wtedy powiedział. Złamał jej serce, bo nie pozostawił jej żadnej nadziei. Przecież gdyby nie powiedział podczas ich pożegnania wszystkich tych bezsensownych bzdur, mogłaby na niego zaczekać.
-Dzień dobry-chłód w jej własnym tonie zaskoczył nie tylko stojących naprzeciw niej Malfoyów. Trochę bała się, że niszczy tę chwilę. W swoich wizjach rzucała mu się raczej na szyję. Teraz obrzuciła Dracona nienawistnym spojrzeniem, dumnie postanawiając go zignorować. Nic już dla niej nie znaczył. Przynajmniej nie powinien. Nie kiedy miała wyjść za Wiktora.
-Szukam sukni ślubnej-oznajmiła spokojnie i beznamiętnie, zwracając się do Narcyzy z delikatnym uśmiechem. Czuła jak wszystko się w niej nieprzyjemnie skręca, kiedy Narcyza spojrzała niepewnie na swojego syna. Wiedziała, że najpewniej w czymś im przeszkodziła. Draco wszedł do jej sklepu po pięciu latach i rzucił się jej na szyję. Musieli mieć mnóstwo spraw do obgadania.
-Suknię ślubną-powtórzyła lekko oszołomiona Narcyza. Hermiona tylko skinęła głową. Czuła się okropnie. Właściwie sama nie miała pojęcia, czemu po prostu jeszcze stąd nie uciekła. Przymknęła ze zdenerwowaniem oczy, kiedy stojący w kącie pomieszczenia blondyn prychnął pod nosem i zaśmiał się cicho, ciut szaleńczo, w porę się opanowując.
-Mamo, niczego jej nie sprzedawaj-powiedział z uśmiechem. Z trudem powstrzymała się od westchnięcia. Jego głos był nieco niższy i bardziej zachrypnięty. Wciąż był jednak znajomy.
Nie wiedział, że to tak będzie wyglądać ich spotkanie po latach. Nie było dnia, żeby o niej nie myślał. Kochał ją. Kochał i pragnął jej najbardziej na świecie, a myśl, że ona bierze ślub, co gorsza nie z nim, przyprawiała go o dreszcze. To było okropne, a on nie zamierzał jej tego ułatwiać. Ze zdenerwowaniem, złapał dziewczynę za rękę i wyciągnął jej drobne ciało ze sklepu.
-Malfoy! Puść mnie w tej chwili-krzyknęła, szarpiąc się z jego wciąż silnymi ramionami. Panicznym wzrokiem rozejrzała się w poszukiwaniu przyjaciółki, ale jej już tu nie było. Musiała zniknąć, w którymś z okolicznych butików. Z poddaniem odwróciła się w stronę blondyna, który nie odrywał od niej uważnego spojrzenia. Zmienił się. Miał te same, eleganckie ubrania, świetną fryzurę i nieskazitelnie bladą cerę. Ale coś w jego oczach mówiło jej, że nie jest już tym samym człowiekiem.
-Nie, nie puszczę-oświadczył ze zdecydowaniem i spokojem, a to sprawiło, że chociaż nie tego oczekiwała, mimowolnie się uspokoiła.
-Zostaw mnie w spokoju-jej ton zadrżał, kiedy dotarło do niej, że całą tą ich szarpaniną zwrócili na siebie uwagę przechodniów.
-Wszystko w porządku?-jakiś mężczyzna podszedł do nich, wyciągając różdżkę. Mimowolnie zadrżała. Nie chciała ściągać kłopotów. Zwłaszcza na Dracona.
-Malfoy, ty draniu-warknął mężczyzna, zaraz po tym, kiedy go rozpoznał. Zdusiła w sobie okrzyk, kiedy nieoczekiwanie przygniótł go do ściany i przyłożył różdżkę do jego krtani. -Ledwo cię wypuścili, a ty już kogoś zaczepiasz!
-Nie!-odparł oburzony jego przypuszczeniem Malfoy. Z niedowierzaniem patrzyła, jak nawet nie próbuje się bronić.
-W takim razie co to było, co?-warknął zaczepnie. -Czy on panią zaczepia?-mężczyzna zwrócił się w jej stronę. Westchnęła z poddaniem, spoglądając prosto w stalowoszare tęczówki. Tak strasznie go kiedyś kochała. Pokręciła przecząco głową, podchodząc do wstawiającego się za nią bez potrzeby mężczyzny.
-Wszystko w porządku-odparła, niezręcznie się uśmiechając. Oddałaby wszystko, żeby ktoś uratował ją od tego spotkania, ale wiedziała, że Malfoy nie zasłużył na to, by wpędziła go w kłopoty.
-Chyba musimy porozmawiać-stwierdziła, patrząc na opierającego się o ścianę blondyna.
-No...-przytaknął z szaleńczym błyskiem w oku.

-To moje mieszkanie. Rzadko je odwiedzam, mieszkam teraz w Bułgarii z Wiktorem-zsunęła z ramion kurtkę i zawiesiła ją na wieszaku przy drzwiach, a potem weszła z Malfoyem wgłąb mieszkania i rzuciła torebkę z kluczami na blat w jadalni. -Bierzemy ślub za trzy miesiące-dodała z lekkim skrępowaniem. Nigdy nie przypuszczała, że do tego dojdzie. Jako nastolatka, zdecydowanie bardziej pragnęła być żoną kogoś innego.
-Dlaczego...-zaczął, ale zaraz potem szybko zacisnął usta, wzdychając z niezadowoleniem. Próbował znaleźć odpowiednie słowa, ale nic oprócz paskudnych, zapożyczonych w więzieniu wulgaryzmów nie przychodziło mu do głowy. A w końcu był elokwentnym i wykształconym człowiekiem. -Był jakiś koniec świata i on został ostatnim facetem na ziemi i miałaś do wyboru zgodzić się za niego wyjść, żeby uratować naszą cywilizację, a ja o tym nie pamiętam? Jakim kurwa cudem on cię zdobył?
Dziewczyna zakrztusiła się kremowym piwem, które wyjęła przed momentem z lodówki, a potem obrzuciła go skrępowanym, karcącym spojrzeniem.
Kochasz Wiktora. Kochasz Wiktora. Kochasz Wiktora. 
-To nie jest twoja sprawa, Malfoy-powiedziała oburzona. Chciała być na niego zła. Chciała by na nowo stał się jej wrogiem. Chciała by stąd wyszedł i nigdy więcej nie budził w niej tych wszystkich uczuć i wątpliwości. Chciała, by przestało boleć ją serce.
-Zawsze musiałem cię przed nim ratować. To jest moja sprawa-odparł lekko zażenowany, krzyżując ręce na piersi.
Otworzyła usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zawsze ją ratował. Przed wszystkim i wszystkimi.
 -Słuchaj, Malfoy-nienawidziła siebie za ten oskarżycielski ton. -To jest moje życie. Skończyłam szkołę, zdałam na Wybitny wszystkie owutemy i uwierz mi zaczęłam życie, choć nie było mi łatwo. Nie wtrącaj się w to, jasne? Sam to wtedy skończyłeś.
-Jasne...-mruknął, bawiąc się frędzlami koca leżącego na kanapie. Obserwowała jak jego szczęka zaciska się w niezadowoleniu, a on sam unika jej spojrzenia, jakby zdawał sobie sprawę, że nie ukryje przed nią swojej złości. Przerażało ją, jak dobrze go znała.
-Jak się czujesz?-spytała już nieco łagodniej, próbując przełamać czymkolwiek tę okropną barierę dyskomfortu i zażenowania.
-Jakbym właśnie wyszedł z Azkabanu-odparł ponuro, wzruszając ramionami.
Przez moment po prostu patrzyła mu w oczy. Chciała mieć pewność i czyste sumienie. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby cierpiał tuż przed nią, a ona nie zrobiłaby nic, by podnieść go do góry. Martwiła się o niego i choć ciężko było jej to przyznać, tak już chyba miało zostać na zawsze.
-Pójdę już-powiedział nagle, bez cienia żalu podnosząc się z jej ładnej, szarej kanapy. To straszne, ale przez krótki moment czuła się zawiedziona, że nie chce zostać dłużej.-Miło było-dodał bez przekonania i fałszywie, ale nie zamierzała go winić za ten ton. To spotkanie to była porażka.
-Poczekaj.
Odwrócił się. Spojrzał prosto w jej przepełnione zdeterminowania oczy, a ona poczuła jak cała ta pewność, którą próbowała zebrać w sobie od kiedy go zobaczyła, maleje. Wbiła paznokcie w wewnętrzne strony dłoni.
-Mam prośbę-jej głos zadrżał, za co miała ochotę mentalnie zdzielić się w twarz. Widziała jak Draco przygląda się jej z zainteresowaniem, po chwili milczenia, ponaglająco unosząc jedną brew i kręcąc głową.
-Dla ciebie wszystko, skarbie-oznajmił uprzejmie, ale wiedziała, że tak naprawdę się z niej nabija. Ten cały jej ślub z Wiktorem nie przypadł mu do gustu.
-Biorę ślub...
-Tak, to już miałem nieszczęście słyszeć-mruknął poirytowany, nieoczekiwanie jej przerywając. Wcisnął ręce w kieszenie idealnie skrojonej marynarki i uśmiechnął się z kpiną.
-Chcę zaprosić rodziców. Bez nich branie tego ślubu nie będzie mieć żadnego sensu-widać było jak bardzo jej na tym zależy, ale nie zamierzał dać za wygraną. Ona nie mogła być z kimś innym. Dostawał szału na samą myśl, że gdzieś tam jest ten cały Wiktor, do którego ona się przytula. Który może ją całować i spędzać noce w jednym łóżku. Spojrzał na nią powątpiewająco, po czym zdecydowanie pokręcił przecząco głową.
-Nie powiem ci, gdzie oni są.
Złośliwe i niedojrzałe. Uśmiechnął się tryumfalnie, po czym teleportował się w tylko sobie znane miejsce.


-O nie, Granger... Ja jebię, bierz sobie pieprzony ślub, ale nie kurwa z nim. Chociaż nie, w ogóle nie bierz żadnego pierdolonego ślubu! To by było pojebane! Co ty sobie kurwa myślisz?!-szedł szybko jakąś pustą, londyńską ulicą, próbując jakoś ochłonąć, mówiąc cicho pod nosem wszystkie te paskudne przekleństwa.
-Ugh Granger!-warknął z wściekłością, a potem nie wytrzymał i walnął pięścią w ceglaną ścianę, czując jak twarde krawędzie rozcinają mu kostki. Nie mógł na to pozwolić. Ten ślub nie mógł się odbyć. Nigdy nie sądził, że będzie gotowy na tak odważne postanowienia ale jeżeli Hermiona Granger miała za kogoś wychodzić, to za niego i tylko za niego.
-Malfoy?
Z zaskoczeniem zmarszczył brwi, a potem szybko oderwał wzrok od ściany i przekręcił głowę tam, skąd usłyszał głos.
-Potter-powiedział mocno zdezorientowany. -Uwzięliście się na mnie, czy coś? Jeszcze tylko Weasleya brakuje-warknął i poirytowany zamierzał go wyminąć, kiedy ten złapał go za rękę.
-Widziałeś Hermionę-stwierdził, mierząc go poważnym wzrokiem, chociaż w jego wyrazie twarzy Draco potrafił doszukać się współczucia. Harry poklepał go pocieszająco po plecach, a potem powiedział coś, co omal nie zwaliło go z nóg.
-Ja też nie znoszę tego skurwiela.

***

Poszli do baru, niedaleko miejsca, w którym na siebie wpadli, gdzieś pomiędzy magiczną a mugolską częścią Londynu.
-Od kiedy my jesteśmy przyjaciółmi?-spytał Draco, podejrzliwie obserwując jak Harry zamawia mu szklankę drogiej, schłodzonej whisky.
-Odkąd Hermiona wychodzi za tego całego Kruma, a nam to nie pasuje.
Arystokrata prychnął pod nosem, upijając łyk mocnego alkoholu, który barman przed momentem podetknął mu pod nos. Potter był ostatnią osobą, z którą chciałby o tym gadać.
-Mam gdzieś za kogo wychodzi...
-Malfoy-Harry uciął mu, uśmiechając się z politowaniem. Na jego twarzy wymalowało się powątpiewanie.
-No wiem!-warknął z poddaniem, z frustracją odstawił szklankę z alkoholem na bar, a potem maniakalnym gestem zmierzwił palcami swoje jasne włosy.
-Tak myślałem-skwitował usatysfakcjonowany jego wybuchem Harry. -To jaki masz plan, panie Jestem Wkurzającym Typem i Nawet Azkaban Tego Nie Zmieni?-spytał z ironią. Zaśmiał się, kiedy dostrzegł jak poirytowany tym zdaniem był jego towarzysz do picia, a potem wyszczerzył zęby w uśmiechu, którego nie powstydziłby się nawet sam mistrz-Draco.
-No chyba nie pozwolisz, żeby sprzątnął ci ją sprzed nosa...
-Oczywiście, że nie-Malfoy prychnął pod nosem i ze złością oparł łokcie o blat. -Nie dojdzie do tego ślubu, choćbym miał rozwalić jej wesele i poderżnąć pieprzonemu Krumowi gardło zanim zdąży powiedzieć pierdolone tak.
Był rozkojarzony i zdenerwowany. Bo chociaż przemawiała przez niego wściekłość i niechęć do Wiktora, wiedział, że nie da rady z nim konkurować. Nie jeśli ona go kocha. Był bezradny. Tak zagubiony i zdesperowany, że go do zabijało. Po pięciu latach nic nie robienia, otrzymał zbyt dużą dawkę wrażeń. Nie był już dobry w ukrywaniu, ani kontrolowaniu emocji.
-Mam plan.
Zamrugał, wyrwany z zamyślenia. Harry polecił barmanowi, by ten dolał mu kolejną szklankę whisky.
-Tak?-mruknął z pozornym zainteresowaniem, ze zmęczeniem przesuwając dłonią po twarzy.
-Nie miejmy planu. Po prostu sprawmy żeby nie brała żadnego ślubu choćby miała nas znienawidzić.
-Czemu tak ci zależy?-zmarszczył podejrzliwie brwi i przeniósł spojrzenie z alkoholu na Pottera.
-Nie miałem pojęcia, że kiedykolwiek to powiem, ale wolę ciebie, Malfoy. Byłego śmierciożercę, który spędził pięć lat w Azkabanie i dalej ją kocha niż jakiegoś Kruma, który nie ma pojęcia co robi...






Rozdział 28

5 lat później...

Odgarnął nieco przydługie, jasne włosy  z twarzy. Leżał na betonowej podłodze. Zimnej i brudnej. Z szeroko rozłożonymi ramionami wpatrywał się w ciemnoszary, niegdyś biały sufit z wielkim zainteresowaniem. Od pięciu lat, podziwiał te nieregularne, ciągnące się wzdłuż wszystkich ścian celi pęknięciach. .
Chyba się zmienił. W środku i na zewnątrz. Zdecydowanie nie był już tamtym chłopakiem. Nie był ślizgonem, ani arystokratą. Nie czuł się czarodziejem. Nie miał ani świetnej sylwetki, ani drogich ubrań. Był po prostu jakimś mężczyzną. Jednym z wielu więźniów. Równie zmęczony i wykończony.
Czuł się odrobinę szalony. Nie tak opanowany i chłodny jak kiedyś. Pewien, że gdyby spojrzał w lustro, oprócz zapadniętych policzków i zarostu, dostrzegłby w sobie obłęd. Szaleństwo w najczystszej postaci tlące się w pustych i podkrążonych, stalowoszarych oczach.

-Idą mili dementorzy-wyrzucił z siebie nagle i niespodziewanie, uśmiechając z rozbawieniem, mimowolnie zagryzając dolną wargę w niewinnym, uroczym geście. Doskonale wiedział, jak na jego gadanie do siebie reagują więźniowie z sąsiednich celi. -Tak naprawdę są psychicznie chorzy...-dokończył melodyjnie, zrywając się na swoje długie, szczupłe nogi.
-Merlinie kochany!-ktoś zza ściany zawył zbolałym tonem. -Siedzę tu dziesiąty rok i z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że te pięć ostatnich lat jest najgorsze.
Zdusił w sobie śmiech i przyłożył dłonie do brzucha, krzywiąc się od skurczy mięśni. Wstrzymywanie tego rozbawienia było bolesne. Zewsząd dochodziły go jęki i protesty.
-Poważnie, Malfoy? Czas na śpiewanie?-spytał z kpiną mężczyzna zajmujący celę naprzeciwko. Blondyn uśmiechnął się z satysfakcją.
-Zmylił cię mój ton, najdroższy panie. Dziś jest czas na rymowanie-odkrzyknął z najszczerszym entuzjazmem, uśmiechając się szeroko i mściwie.
-Zaraz go zabiję-warknął ktoś, kogo oddzielał od Malfoya gruby mur, a mimo to dalej go słyszał.
-Zamilknij łobuzie!-warknął, opierając plecy o betonową ścianę, która odgradzała go od odgrażającego się mężczyzny. -Ten mur chyba świadczy o niepokonanym trudzie!-blondyn bardzo dobrze się bawił.
-Carl, jebnij mu-ktoś krzyknął z oddali.
Carl mieszkał obok Dracona. Dzieliła ich jedynie krata, która pozwalała im ze sobą rozmawiać. Mimo to, nigdy się do siebie nie odzywali. Mężczyźnie wycięto język trzydzieści lat wcześniej.
-Carl, mój bracie! Nie zapominaj o dzielącej nas kracie!-odkrzyknął Draco ze złośliwym uśmieszkiem.
-Merlinie...-ktoś jęknął parę cel dalej. -Malfoy do jasnej cholery, zamknij ryj!
-Do jasnej cholery? Przyjacielu, cóż to za maniery?-ktoś mimowolnie się zaśmiał, kiedy Draco idealnie naśladował oburzenie.
-Nie rechocz tak idioto, dementorzy wyczują-śmiech urwał się niemal natychmiastowo. -Malfoy jest szalony. Chłopak ma słabą wolę. Majaczy i śpiewa. Ignorujcie go, może mu pomoże...
Odetchnął z rezygnacją i osunął się o ścianę, czując jak chęć na drażnienie się z innymi odchodzi. Znów dopadła go samotność. Bardzo często ulegał zmianom nastojów. Zawiesił wzrok na suficie i zacisnął mocno szczękę. Znów wyglądał jak dawny on. Skupiony, może minimalnie zdenerwowany. Przytłoczony tymi wszystkimi problemami. Czyżby naprawdę oszalał? A może po prostu nie chciał dopuścić do siebie smutku? Gdzie była granica między normalnością, a szaleństwem? Nigdy nie był normalny, ale przecież też nie szalony...
-Przefarbuję włosy na różowo, kiedy już stąd wyjdę...-szepnął do siebie z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Dookoła będą biegać jednorożce rzygające tęczą, syrenki będą opalać się na ulicy, a dziwki w burdelu będą za darmo-skrzywił się, kiedy ktoś zza ściany dopowiedział za niego resztę zdania.
Tak mijały dni. Draco śpiewający piosenki z mugolskich reklam, więźniowie wrzeszczący pod jego adresem najgorsze obelgi i dementorzy, sprawujący codzienne dyżury. Wtedy zapadała głucha cisza, rozrywana co jakiś czas okrzykami cierpienia i strachu. Potem dementorzy odchodzili, i nawet Draco nie śmiał zakłócić milczenia. On też potrzebował czasu, by po tym wszystkim dojść do siebie. Dopiero potem, kiedy czuł już, że uszanował cudze potrzeby milczenia i spokoju, zaczynał gadać do siebie, rymować i tańczyć na środku celi. Chciał być inny od nich wszystkich. Ponad wszystko chciał przetrwać. Wiedział, że to pomoże mu zachować resztki dawnego siebie. Naprawdę w to wierzył.
Z każdym dniem czuł się silniejszy. Pomimo tego, że cierpiał. Że czuł się samotny. Że obdarto go z każdej pojedynczej maski, którą nakładał na siebie zawsze wtedy, kiedy czuł się zagrożony.
Bo nawet jeśli nie był już arystokratą i nie był arogancki, albo chamski, albo niezłomny w całej tej swojej pewności siebie, potrafił się uśmiechać. I czuł się silny, że jeszcze pamięta, wszystkie te piosenki z mugolskich reklam i umie rymować.
Tamten dzień przeleżał na ziemi wpatrując się w sufit. Od świtu, aż po późne popołudnie, które zakłóciło mu ciche skrzypnięcie zamka.
-Wychodzisz-po więziennym korytarzu rozległ się zimny, głęboki głos. Nie widział żadnego innego więźnia poza Carlem, ale wiedział, że wszyscy w Azkabanie natychmiast zamarli, wsłuchując się w słowa strażnika. Stąd zazwyczaj nikt nie wychodził.
-Nieprawda. Ja leżę-odparł blondyn, nie odrywając wzroku od zimnego sufitu swojej celi.
-Malfoy, do cholery-skrzywił się, kiedy dotarło do niego to niemiłe warknięcie. -Odsiedziałeś swoje, jesteś wolny...
-Znowu kłamiesz-wyrzucił z siebie z frustracją blondyn. Był zawodzony tak wiele razy. -A to ja jestem uważany za tego złego-odparł jakby nieprzytomny. -Ja już nie będę wolny. Zadbaliście o to.
Mimo to wstał, a iskierki szaleństwa w jego oczach przygasły. Miał być silny, więc stał wyprostowany, mierząc ciemnowłosego mężczyznę dumnym wzrokiem. Bo to on wytrwał. On był więc też zwycięzcą. Uniósł prawą brew, czekając na wyjaśnienia. Mężczyzna jakby zmieszany jego pewnością rozchylił kraty i przesunął się, pozwalając mu wyjść. Draco skinął głową, po czym zaczął iść za nim korytarzem.
-Pa Tom, cześć Carl, żegnaj Ben, będę tęsknić Alice. Jeszcze się zobaczymy Ted. Miło było poznać Eric, hej Rudolf!-blondyn szedł korytarzem, żegnając się z więźniami, któży dopiero teraz mogli zobaczyć jego twarz. Znali swoje głosy oraz miejsce w których się znajdują, ale nigdy nie mogli się zobaczyć. Mężczyźni i poniektóre kobiety żegnały się z nim z delikatnymi uśmiechami na twarzach. Mimo iż wyprowadzał ich z równowagi, umilał im dzień. Sprawiał, że nie był monotonny, trzymał ich nad przepaścią. Draco zatrzymał się dopiero przy jednej celi, czując jak mimowolnie poważnieje, czując nieprzyjemne skurcze żołądka.
-Ojcze-szepnął, ale nawet ku swojemu zdziwieniu nie z wrogością, a neutralnym zaciekawieniem. Nie widział go od tak dawna.
-Draco-Lucjusz odparł ponuro, podchodząc do krat. Wychudzona twarz, potargane włosy i podkrążone oczy mówiły mu, że jego ojciec dawno się poddał. Nie zdobył się na nic więcej niż słaby, pokrzepiający uśmiech. Potem wyszedł za strażnikiem z uczuciem wolności. Mimo iż Azkaban miał odwiedzać jeszcze wiele razy. We wspomnieniach i conocnych koszmarach.



Otworzyła oczy, leniwie przeciągając się na dużym, wygodnym łóżku. Promienie porannego słońca wdzierały się pokoju przez ogromne, zajmujące całą ścianę apartamentu okno.
Uśmiechnęła się smutno, kiedy dotarło do niej, że jak zwykle już go nie było. Zawsze wychodził do pracy wczesnym rankiem. Leniwie zwlokła się z łóżka, podchodząc do szafki nocnej. Uśmiechnęła się, dostrzegając małą karteczkę zwiniętą w rulonik na szafce nocnej.

Hermiona!

Przepraszam, że znowu tak szybko wyszedłem. Spotkamy się wieczorem.  Stópka przygotowała śniadanie, smacznego. Kocham cię. 
                                                                        Twój na zawsze, najlepszy,
                                                                                  Zakochany. 

Westchnęła, mimowolnie się uśmiechając. Ten chłopak, a raczej mężczyzna był wspaniały. Romantyczny, troskliwy i zwyczajnie czarujący. 
W świetnym humorze zbiegła po schodach na dół, ubrana jedynie w cienką, męską koszulkę. Bosymi nogami w podskokach pokonała zimną posadzkę, siadając na krześle w jadalni. Z błąkającym się na twarzy uśmiechem zjadła tosty, próbując nie myśleć o tym, jak nieprzyjemnie siedzi jej się w tym ogromnym domu w takiej ciszy. Nie lubiła być sama, to ją przytłaczało, a ostatnio tak właśnie wyglądały jej dni. Miała wszystko i paradoksalnie nic jednocześnie. 
-Stópka!-krzyknęła swoim aksamitnym, przyjaznym głosem, przywołując skrzata. Długo się przed tym wzbraniała. Posiadanie skrzata kłóciło się z jej ideami. Po wielu kłótniach w końcu mu jednak uległa. Nie wytrzymała jednak długo. Stópka szybko została wyzwolonym skrzatem, który zgodził się im pomagać.  
-T-tak pani?-do jadalni weszła mała skrzatka ubrana w różową sukieneczkę. 
-Chcę się spotkać z przyjaciółmi. Mam tyle na głowie. Przygotujesz mi kąpiel i powiadomisz go, że wyszłam jak wróci z pracy?-spytała z delikatnym uśmiechem. 
-Ależ oczywiście, pani Krum!

poniedziałek, 27 maja 2013

Rozdział 27

-Draco Lucjusz Malfoy-to nazwisko rozniosło się po znajomej sali ministerstwa. Już tu kiedyś był, podczas procesu ojca. -Czarodziej czystej krwi, syn Lucjusza i Narcyzy Malfoy, urodzony 5 czerwca 1980r., oskarżony o perfidne morderstwo na mugolce. Czy przyznaje się pan do zarzuconej winy?-otyły mężczyzna pochylał się nad nim, zadając po raz kolejny to samo pytanie. Jego wzrok na dłuższy moment zatrzymał się na jego marynarce. Okropny, musztardowo-zielony kolor.
-Yyy... nie?-jego uśmiech był kpiący, ale tak naprawdę, oprócz znudzenia, czuł również załamanie. Brak nadziei powoli przejmujący każdą kolejną komórkę jego ciała. Albo może realizm. Pogodzenie się z tym co go czeka. Wiedział, że sprawa jest beznadziejna. Od godziny przerabiali ten sam temat. Chcieli zmusić go do przyznania, a to sprawiało, że opuszczały go wszystkie siły. Nigdy nie sądził, że ostatecznie, kiedy już będą chcieli rozliczyć z tego co zrobił, on będzie niewinny.
Hermiona siedziała gdzieś w jednej z szerokich ław, niedaleko miejsc przysięgłych. To go rozpraszało. To jak na niego patrzyła. Smutno. Bezradnie.
I ona i Harry złożyli zeznania, które okazały się dla sędziów niewiarygodne. Cały wynik rozprawy był ustawiony. Był bogaty i miał duże wpływy. Mógłby przekupić każdego. Ale nie teraz i nie w tej sytuacji, kiedy celem wszystkich było sprawienie, by już nigdy więcej nie mógł odpowiadać za swoje czyny pieniędzmi.
Nie odrywał od niej oczu. Tak jakby chciał się na nią napatrzeć na zapas. Bał się, że pewnego dnia, po latach, mógłby nie odtworzyć w swojej głowie jej widoku. Że mógłby zapomnieć jak wygląda.
Siedział na drewnianym krześle, przykuty zupełnie niepotrzebnymi łańcuchami, które drażniły jego nadgarstki za każdym razem, kiedy o nich zapominał i ruszał rękami. Przecież i tak  nigdzie by się nie wymknął. Wszystkie drzwi były strzeżone przez dementorów, a nie miał nawet różdżki, żeby wyczarować patronusa. Nigdy wcześniej nie czuł się równie bezradny. Obserwował jak ludzie nie znający się na sprawie, bezpodstawnie decydowali o jego życiu. Chcieli go skrzywdzić, w nadziei, że zrozumie; że stanie się lepszym człowiekiem. Mieli  zamknąć go tak, jak zamyka się zwierzę w klatce. Pozwolić, by dementorzy odcisnęli na nim swoje piętno. Miał zostawić wszystkich których kocha, by odpokutować za coś, czego nie zrobił.
Jego matka miała zostać sama.
 Hermiona. Przymknął oczy, kiedy dotarło do niego jaka jest silna. Wiedział, że to jej nie złamie. Ale miała za nim tęsknić. Uczynić z niego kogoś na wzór idealnej, niespełnionej miłości. Miała o nim pamiętać.Na tę myśl strząsnął nim nieprzyjemny dreszcz. Będzie zatruwał jej umysł i nie pozwali żyć jej w spokoju. Egoistycznie i bezmyślnie. Będzie ją więził. Swoimi obietnicami i wyznaniami. Niby kto miałby dorównać jemu? Chłopakowi niesłusznie zamkniętemu w celi?
Ta myśl go zatruła. Jak najsilniejsza trucizna wtargnęła do umysłu i zajęła każdą jego sferę. Po raz pierwszy ją miał i to miało ją zniszczyć. Byli bez przyszłości, jej czekanie nie miało sensu, kiedy nie mógł jej nic obiecać. Zamyślił się, nie pozwalając by słowa przysięgłych wtargnęły do jego umysłu.
-Proszę wstać. Ogłaszam wyrok-jego rozprawę prowadził sam minister magii. Ubrany w ciemnozieloną szatę, siedział na wielkim, drewnianym tronie. Pilnował, by wszystko poszło według planu. Na jego słowa chłopak próbował wstać, jednak przeszkodziły mu w tym łańcuchy. Prychnął, zażenowany sytuacją, obrzucając ministra zniesmaczonym spojrzeniem.
-Oskarżony, Draco Lucjusz Malfoy zostaje uznany za winnego i poniesie karę w wysokości pięciu lat pozbawienia wolności w więzieniu dla czarodziejów Azkaban. Wyrok jest nieodwołalny i niezmienny. Dziękuję, kończę rozprawę.
Pięć lat. Westchnął.
Zawsze mogło być gorzej, tak? Uśmiechnął się ponuro. Chciał krzyczeć, tłumaczyć, że jest niewinny,  dotrzeć do kogokolwiek, że nie sprawia zagrożenia, ale jakie miałoby to znaczenie, skoro wyrok już zapadł? Czas na to był wcześniej, ale on był na to zbyt dumny. Nie chciał wyglądać żałośnie, tak jak Barty Crouch Junior.
Patrzył jak Hermiona urywa twarz w dłoniach,  a Narcyza wzdycha dając popłynąć łzom. Tak bardzo bolało go, że przez niego jest im smutno. Przecież tym razem tak się starał. Nic nie zrobił, był niewinny. Poczuł zbliżający się chłód, i to jak szczęście, które wciąż tliło się w jego sercu wraz z najodleglejszymi wspomnieniami odpływa gdzieś bardzo daleko, aż w końcu bezpowrotnie gaśnie.
-Chwileczkę-powiedział, odpędzając od siebie zły wpływ dementorów. Zamrugał i gwałtownie wzdrygnął się, kiedy dotarło do niego, że tak ma spędzić najbliższe pięć lat.
-Tak...?-spytał chłodno minister.
-Czy ja mogę z kimś porozmawiać?-spytał, przymykając powieki. Był odważny, ale to było zbyt wiele. Dementorzy byli zbyt blisko.
-Pomyślę nad tym... zabierzcie go na razie do sali 839. Przeniesiemy go dopiero wieczorem.
Jęknął, kiedy dementor złapał go pod ramię. Starał się nie myśleć o złych rzeczach, ani tym co go czeka, jednak nie potrafił znaleźć w swoim sercu niczego pozytywnego. Szybko się uśmiechnął. Tak typowo i nieszczerze.Nie miał czym kusić postaci w czarnych kapturach.
Przeniesiono go do sali, którą zajmował od paru dni. Łóżko w kącie pokoju wręcz prosiło by się na nie rzucić. Załamany wtulił twarz w koc i wydał z siebie zrezygnowane, bezradne westchnięcie. To go wykończyło.
Zapadł w lekki sen, czując jak drżą mu ręce. Jak cały się trzęsie. Pierwszy raz w życiu był tak przerażony. To był koniec.
Usłyszał ciche kliknięcie zamka, i czyjeś kroki. Nie miał siły się podnieść. Nie po tylu dniach bez jedzenia i picia. Nie po tym co właśnie usłyszał. Był bez nadziei. Bez perspektywy. Bez słów otuchy, które mówiłyby mu jeszcze tylko chwila. Jeszcze pięć lat. Pięć długich lat, podczas których wszyscy wokół będą wieść zwyczajne, bezpieczne życie. Zdziwił się, kiedy czyjeś palce zaczęły delikatnie gładzić go po włosach. Uniósł głowę i zobaczył zatroskaną twarz swojej matki. Uśmiechała się delikatnie,  być może chcąc powiedzieć, że będzie dobrze. Ale go znała. Wiedziała, że to nie pokrzepiających kłamstw oczekuje.
Podniósł się, siadając tuż obok, zdobywając się na to udawanie po raz ostatni.
-Przykro mi-powiedział zupełnie szczerze, czując jak ogarnia go gorycz porażki. Nie przywykł do tego. Nie nadawał się do takiego życia i nie był gotowy na to co miało go spotkać. -Jestem taki jak ojciec.
Wiedział, że ją zawiódł. Że skończył dokładnie tak, jak mężczyzna jej życia. Że odebrał jej nadzieję i że nigdy nie będzie z niego dumna. Życie jego matki nie było udane. Było porażką. I teraz spokojnie mogła zaliczać go do jednej z nich.
-Nie mów tak, Draco-westchnął, kiedy objęła go ramieniem. -Nie jesteś swoim ojcem. Jesteś sobą. Skończmy się do niego porównywać, inaczej nigdy nie będziemy tacy, jak chcemy-jej głos był łagodny i spokojny, tylko twarz wykrzywiała się, zdradzając to rozdzierające poczucie smutku.
-Tak strasznie żałuję, że na to pozwoliłem. Że zostaniesz sama...-powiedział, bo to  sprawiało mu  największe wyrzuty sumienia. Przeszłość nareszcie go dopadła. I płacił za nią nie tylko on, ale i ci, których kochał najmocniej.
-O mnie się nie martw, poradzę sobie-uśmiechnęła się pogodnie, mocno go przytulając. -Mam jeszcze Klarę. Będziemy się spotykać, plotkować i pić herbatę-dodała widząc jego nieprzekonaną minę.
-No tak...-prychnął, jednak ucieszył się, że jest silna. Nie zniósłby gdyby wypłakiwała mu się w ramiona.
-Draco, musisz jeszcze się z kimś spotkać. Ona...
-Mamo, wiem co mam zrobić-przerwał jej, całując w policzek, wkładając w to jak najwięcej uczucia. Chciał, żeby wiedziała, że jest mu przykro. Że to są przeprosiny. -Kocham cię-uśmiechnął się ciepło, po raz ostatni ją przytulając.
-Zawsze będę na ciebie czekać-posłała mu ostatnie, roziskrzone od matczynego uczucia i zbliżającej się tęsknoty spojrzenie i zniknęła za wielkimi drzwiami prowadzącymi do jego pokoju.
Stał przez chwilę wpatrując się w mosiężne drzwi. Pragnął być wolny. Nigdy wcześniej nie zdawał sobie sprawy jakie to jest ważne. Być wolnym.
Nagle ktoś nacisnął na klamkę, a drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Nie był pewny, kto pierwszy rzucił się komu w ramiona. Wiedział, że chwila, w której mógł zaciągnąć się jej zapachem i poczuć ją w swoich ramionach, była najpiękniejszą chwilą od wielu, wielu dni. Bo nareszcie poczuł się jak w domu. Spokojny i bezpieczny. We właściwym miejscu.
Chciałby mieć moc, by to zapamiętać. By z równą intensywnością odczuwać to co czuł teraz, przez setki niekończących się nocy. Zacisnął ręce mocniej, owijając jej talię i docisnął wargi gdzieś w miejsce między jej włosami, napawając się ich słodkim zapachem.
-Czas się kończy-z zapomnienia wyrwał ich głos zza drzwi. Szybko ją od siebie odsunął. Bo chciał jej jeszcze tyle powiedzieć.
-Idź już-ten ton był chłodny. Tak niepodobny do wszystkich tych wyznań, które chodziły po jego głowie. Nienawidził się za to. Nie potrafił zrozumieć, że pozostała nieugięta. Z ciepłem w oczach czekoladowobrązowych oczach patrzyła na jego pobladłą, zmęczoną twarz.
-Mam jeszcze chwilę, chcę się pożegnać-powiedziała lekko drżącym głosem. Chciało jej się płakać, bo wiedziała, że go traci. W każdym tego słowa znaczeniu. Traciła jego duszę i jego serce. Dotyk i pocałunki. Przywilej by budzić się obok niego, by słuchać jego śmiechu i trzymać go za rękę. Traciła go całego.  -Nic mi nie powiesz?-spytała tak pusto, jakby już wiedziała, że nic z niej nie pozostanie, kiedy na to odpowie.
-Nie wiem co miałbym powiedzieć-wzruszył ramionami. -Wygląda na to, że to koniec. Nie ma sensu, tego przeciągać. Nie będę za tobą tęsknić, nie będę o tobie myślał i nie będę chciał cię zobaczyć jak wyjdę-skwitował krótko. -Nie chcę cię oszukiwać, Granger. Tutaj, to cokolwiek mieliśmy się kończy.
Bolało go to, że musi to mówić, ale miał wrażenie, że zdecydowanie bardziej skrzywdziłyby ją te miesiące rozłąki. Jego prawdopodobnie miały zabijać. Musiała o nim zapomnieć.
Myślał, że ją tym załamie, skrzywdzi i zrani, tymczasem ona okazała się na to za mądra. Uniosła brodę i rzuciła mu zdecydowane spojrzenie.
-To dobrze, bo ja za tobą też nie-oznajmiła rezolutnie, śmiało unosząc jeden kącik ust do góry. Nie widział, że mimowolnie zadrżał. -Chciałam tylko powiedzieć przykro mi, że nie udało mi się pomóc. Żegnaj, Draco-powiedziała to pewnie i wyjątkowo oschle. Jej twarz była poważna, a ręce lekko drżące. Mimo to sprawiała wrażenie wiarygodnej. Uwierzył jej. A może chciał sobie wmówić, że jej wierzy. Tak czy inaczej, o to przecież chodziło.
Uśmiechnęła się. Zwyczajnie i uprzejmie, jak uśmiechają się do siebie ludzie na ulicy. Nieznajomi.
Wyszła, trzaskając drzwiami.
A potem tylko płakała, przeklinając Gryfońską dumę, która zabroniła jej pocałować i przytulić go po raz ostatni.

niedziela, 26 maja 2013

Rozdział 26

Patrzył na nią nieco zaskoczony, mimowolnie cofając się w stronę ściany. Jego spojrzenie pociemniało, a on spoważniał, w całym tym poczuciu zmieszania i braku komfortu. Zbiła go z tropu.
-Teraz nie-to nie było ciche, ani wymijające. Nie było mu wstyd. To było po prostu niewygodne. Mówienie jej o tym wszystkim, kiedy zależało mu bardziej niż kiedykolwiek, żeby miała o nim dobre zdanie. Żeby go chciała.
-Teraz?-spytała, a on przymknął oczy. To nie było coś, co mógł przed nią zataić i zdawał sobie z tego sprawę, ale ta prawda niosła za sobą nieprzyjemne wspomnienia.
-Teraz-potwierdził, chcąc jak najbardziej odwlec moment w którym będzie musiał jej o wszystkim opowiedzieć. Nigdy nie sądził, że będzie gotowy się tym podzielić i tak było i teraz, ale okoliczności nie pozostawiły mu wyboru.
-Co to znaczy teraz?-spytała, z lekkim poirytowaniem, ale wiedział, że po tym, kiedy jej o wszystkim opowie, nie będzie zła. Będzie zraniona. To go przerażało jeszcze bardziej, chociaż starał się udawać, że to wszystko go nie rusza.
-Teraz, to znaczy, że nie zrobiłem tego, o co mnie oskarżają. Nie zabiłem tej kobiety-wyjaśnił, instynktownie odwracając wzrok.
-Ale i tak masz coś na sumieniu-domyśliła się z naprawdę przerażoną miną. Wiedział, że najpewniej zwyczajnie oczekuje, że ją zapewni, że nie jest tym złym. Ale musiał ją rozczarować.
-Oczywiście, że mam-potwierdził bez cienia entuzjazmu. Brzydził się sam sobą.
Zacisnęła usta w cienką linię. To był niecodzienny widok. Malfoy tak krytycznie nastawiony do swojej osoby.
-Będę zeznawać. Chcę wiedzieć co mam powiedzieć, jasne? I czy robię to słusznie. Po prostu powiedz prawdę, proszę-chciała mu pomóc i pragnęła z nim być. Niezależnie od tego co zrobił. Wierzyła, że nie pokochałaby go tak mocno, gdyby nie był dobrym człowiekiem.
-Byłem śmierciożercą-to było takie puste. Nieobecne. Jakby wypowiadając głośno to zdanie, obnażył przed nią wszystkie swoje sekrety i grzechy. Wszystkie swoje słabości. -To nie była jedna osoba. Ich było kilka.
Poczuła jak po jej ciele przechodzą dreszcze. Wyobraziła sobie Dracona w tych wszystkich sytuacjach, w których go widziała. Przypomniała sobie jak brzmi jego śmiech, albo w jaki sposób mówi, kiedy coś mu się podoba. Wiedziała, że jest w nim mnóstwo współczucia i empatii, że był oddany i gotowy poświęcić dla niej swoje życie. Przez jej umysł przewinęły się wszystkie te momenty kiedy obserwowała go jak odrabia lekcje, albo czyta, albo siedzi przed nią w ławce na eliksirach.
A potem do niej dotarło, że ten sam Draco zabił kilka osób.
 -Kiedy Potter szukał horkruksów, Czarny Pan się wściekał. To były naprawdę...-przełknął ślinę, próbując określić jakoś ten czas-...ciężkie chwile. Ojciec zaczynał rozumieć w co się wpakował, ale było za późno i kiedy się buntował, to na mnie wyżywał się Czarny Pan. Zaczął mnie wystawiać na próby i przysięgam, że gdyby od tego zależało tylko moje życie, to bym się poddał.
Milczał. Przez chwilę myślała, że to koniec. Że nie powie już nic więcej i właściwie nie wiedziała co o tym sądzić. Chociaż nie mogła mu pozwolić by uniknął tej rozmowy, jednocześnie sama wolałaby nigdy nie wiedzieć o tych wszystkich okropnych rzeczach.
-To było pięciu mugoli-przymknęła oczy, kiedy jednak to powiedział. -Przypadkiem zobaczyli jak Yaxley rzuca na kogoś zaklęcie Imperiusa. Wystarczyłoby wymazać im pamięć, ale to nie był okres, w którym Czarny Pan rezygnował z okazji, by kogoś zniszczyć. To miała być dla mnie kara. Wiedział, że mam słabość i że nie dam rady nikogo zabić- jego oczy zdały się być dziwnie zamglone, kiedy na nią spojrzał. -A jednak!-krzyknął z udawanym entuzjazmem i zaśmiał się ciut szaleńczo, zimno i bez cienia radości. -Wszyscy zginęli. Za jednym razem-to było dość lakoniczne, ale właściwie była mu wdzięczna, że oszczędza jej szczegółów. -Bo jestem Hermiono Granger cholernie zdolny.
Uśmiechnął się ponuro. Tak pusto i nieszczęśliwie, jakby wciąż żył tym wszystkim, czego musiał dokonać. Wciąż nie był pewien, czy to właściwe, mówić jej o tym, czego nigdy w końcu sama by nie dostrzegła, ale jednocześnie wiedział, że na to zasługuje. Pragnął jej miłości. Bardziej, niż czegokolwiek. Ale ponad wszystko chciał, żeby to było szczere. Wątpił by to się mogło ziścić, ale jeśli miał z nią być, kiedykolwiek, w najdalszej, wyimaginowanej przyszłości, chciał, żeby kochała go, wiedząc o wszystkich tych rzeczach. Bo tylko w ten sposób, to co mieli, mogło być prawdziwe.
-Teraz oskarżono mnie o zabicie tej kobiety-westchnął ze zmęczeniem. -Wróciłem z Hogwartu i przeniosłem się do Malfoy Manor. Szedłem ulicą Londynu, kiedy się na mnie napatoczyła. Była kompletnie pijana. Czarodziejka. Celowała we mnie różdżką, strzeliła Avadą dwa razy, ale zrobiłem unik i zaklęcie odbiło się od ściany. Jakiś mugol to zobaczył. Od razu zawiadomił tych ich...
-Policjantów.
-... no właśnie policjantów-potwierdził wdzięcznym skinieniem głowy. -Ministerstwo się o tym dowiedziało i teraz mam przejebane, bo czekali na taką okazję od miesięcy-zakończył opowieść z ponurym uśmiechem, żegnając się ze swoją nadzieją. Nie wybaczy mu. Nawet jeśli zrozumiałaby sprawę z kobietą, nie wybaczyłaby mu pięciu , niewinnych mugoli.
Hermiona przyjrzała mu się uważniej i z zamyśleniem zagryzła dolną wargę, wciąż kucając naprzeciw jego zgarbionej sylwetki.
-No powiedz coś-poprosił dość obojętnym tonem, chociaż kryło się za tym coś więcej niż tylko pragnienie i niecierpliwość. Nie chciał żyć ze świadomością, że ona go nie chce. Ale wolał mieć to już za sobą, gdyby tak jednak było.
-Draco...-szepnęła niemal błagalnie, ze zmartwieniem i niezdecydowaniem, a potem usiadła obok niego,  i z łzami w oczach oparła głowę o jego pierś.
Kompletnie go to zdezorientowało. Milczał po raz pierwszy z nią w swoich ramionach i brakiem jakiegokolwiek pomysłu na to, co mógłby z tym robić. Spiął się i zamilkł, nie śmiejąc nawet odwzajemnić jej uścisku.
-Nie znienawidzisz mnie ani nie nakrzyczysz?-mruknął z konsternacją. -Poważnie mi nie wygarniesz? Nawet krótkiego kazania nie będzie?-spytał w końcu, nie mogąc powstrzymać ciekawości. Dziewczyna wzięła głęboki oddech, po czym nie odrywając się od niego odparła:
-To jest trudne, bo...-zaczęła smutnym głosem, a potem wzięła głęboki oddech, jakby przygotowywała się na naprawdę poważne wyznanie. -Draco, ja zabiłam Lenę White.
Nie kontrolował tego jak silnie i nieoczekiwanie napięły się jego mięśnie. Zamarł. Słyszał o tym tyle razy z ust Williama i nigdy, nawet przez sekundę, w to nie wierzył. Nigdy jej o to nie pytał.
Uśmiechnął się smutno. A jednak. Musiała tego doświadczyć.
-Dlaczego?-spytał cicho, bo tylko na tyle było go stać. Wciąż siedział sztywno, nie śmiejąc jej dotknąć, jakby wciąż wiedział, że na to nie zasługuje. Nawet jeśli zrobiła coś podobnego. Jeśli też zabiła.
-To był przypadek...-przymknął oczy. Przecież wiedział, że nie zrobiła tego specjalnie. To tłumaczenie przyprawiało go o niezrozumiały żal. Wcale nie chciał, żeby mu się tłumaczyła. -Ja... ona we mnie wycelowała, a ja odbiłam zaklęcie. Nie zdążyła zareagować, a ja nie miałam wyboru-jej głos się załamał, a Draco poczuł jak jej palce zaciskają się na materiale jego koszuli. Jakby desperacko pragnęła, by wreszcie ją dotknął.
-Nie płacz-szepnął niemal błagalnie, wplatając palce między jej włosy. Opiekuńczym gestem przesunął dłonią po jej głowie.
-Jak mam nie płakać? Nigdy tego nie chciałam! Ona mnie zmusiła, a ja muszę żyć ze świadomością, że odebrałam jej życie! Will sukcesywnie niszczy nam życie, a mi pozostaje tylko myśl, że robi to słusznie. Powinien mnie nienawidzić. Zasłużyłam na to, bo mu ją zabrałam-jej głos wydawał się być roztrzęsiony. Rozhisteryzowany. Od czasu wojny traciła wszystkich. Nie mogła pozbyć się myślenia, że to właśnie z tego powodu.
Poczuł mocne ukłucie w sercu. Skoro myślała tak o sobie, co mogła myśleć o nim?
Tyle, że on już sobie z tym poradził. Postąpił źle. Żałował. I prawdopodobnie był skazany na pamięć o pięciu mugolach do końca swojego życia. Ale nie widział lepszego sposobu na odpokutowanie wszystkich tych strasznych rzeczy niż ruszenie dalej i bycie lepszym.

-Zabiłem ich-szepnął głucho, zawieszając nieobecne spojrzenie na ścianie w swoim minimalistycznie urządzonym pokoju. Zawsze próbował odgrodzić się od bogatych wnętrz Malfoy Manor. 
-Są Draco...-ciepła dłoń przejechała po jego jasnych włosach. -Po prostu już nie tutaj-Narcyza przytuliła go, zamykając jego ciało w swoim silnym, matczynym uścisku. To było ciężkie. Uwierzenie, że naprawdę nie czuje do niego niechęci, podczas kiedy sam tak bardzo sobą gardził. 
-W takim razie muszą mnie nienawidzić-uznał zdruzgotany. W końcu to co zrobił, było straszne. Spojrzał na swoje rozedrgane palce i przymknął oczy. Było mu zimno. W środku i na zewnątrz. W każdej pojedynczej komórce ciała. 
-Możliwe-odparła matka, co spowodowało, że zacisnął mocniej zęby. -Ale ich już tutaj nie ma-powiedziała zwyczajnie i cicho, nie przestając błądzić palcami po jego włosach. -Za to ty zostałeś. Możesz zacząć od nowa, Draco. To twój obowiązek. Żeby to zrobić, musisz sobie wybaczyć, słyszysz? Nie uda ci się, jeżeli będziesz żywił do siebie urazę. Nie wymagaj wybaczenia od kogoś, skoro sam nie jesteś w stanie zrobić tego dla siebie. 

-Granger...-szepnął wyrywając się z myśli. Wymówił jej imię tak pięknie. Jakby była ostatnią nadzieją. Ogniem, który zgaśnie, jeśli go nie podtrzyma.
-Tak?-spytała przez łzy, unosząc na niego smutne spojrzenie.
-Nie zasługujesz na nieszczęście-uznał z wielką powagą, przesuwając palcem po jej bladym policzku.
-Niby dlaczego?-spytała z powątpiewaniem i drżącym westchnięciem. Uśmiechnął się smutno.
-Bo kiedyś, dawno temu, pewna dziewczyna powiedziała mi coś bardzo mądrego...
Zmarszczyła brwi, przecząco kiwając głową. Wiedziała co chce powiedzieć i wcale nie miała ochoty tego słuchać. Nie mieli prawa usprawiedliwiać zabójstwa. Umniejszać jego okropności. Byli w stanie wojny, a podczas wojny dzieją się okropne rzeczy. Ale odbieranie życia jest złe i przerażające, niezależnie od tego w jakim czasie się dzieje.
-Powiedziała, że każdy zasługuje na przebaczenie-mówił dalej swoim spokojnym głosem, wciąż gładząc ją po plecach.  -Wierzę całym sercem, że miała rację. Umiem to sobie wybaczyć. Zacząć żyć lepiej i być lepszym człowiekiem. To był wypadek, Granger. Zrozum wreszcie, że nie ma w tym twojej winy. To była wojna-nie chciał by się tym zadręczała. To on robił straszne rzeczy, nie ona. Nie mógł znieść, że była wstanie go przytulać jednocześnie nienawidząc siebie.
-No ale...-westchnęła płaczliwie. -Ona mi tego nie wybaczy... William mi tego nie wybaczy...-jęknęła cicho, jeszcze mocniej wtulając się w jego tors. Chłopak oderwał ją od siebie i złapał ją za ramiona, zdecydowanym ruchem unosząc jej brodę.  Patrzył teraz prosto w jej oczy. Z całym swym zaangażowaniem i czymś jeszcze. Czymś, co nazwałaby miłością, ale nie śmiała być co do tego pewną.
-Jesteś dobra. Wrażliwa i dobra. Nie uzyskasz przebaczenia, na które zasługujesz, jeżeli sama sobie nie wybaczysz, słyszysz? Pewnego dnia pomyślisz o dawnej sobie i uznasz, że to co zabija cię dzisiaj to nie nienawiść ze strony innych. Zabija cię brak miłości do samej siebie-w jego oczach czaiła się troska i pragnienie. Cholernie mocno chciał jej powiedzieć, że może ją kochać tak długo, aż sama nie pokocha siebie.
Nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo przerwało im pukanie. Oddalili się od siebie. Bardzo szybko, odsuwając na powierzchni zimnej, betonowej podłogi. Ich spojrzenia zatrzymały się na drzwiach, zza których wyłonił się Harry.
-Hermiona, choć zanim zobaczy, że tu jesteś-mruknął pospiesznie, jednocześnie kiwając na przywitanie głową Malfoyowi. Uśmiechnął się ponuro, po czym pociągnął ze sobą dziewczynę. Ta, zbyt roztrzęsiona tym co jej powiedział, nie miała nawet słów na odpowiednie pożegnanie. Po prostu wyszła, z niemym do zobaczenia na ustach. To nie było takie łatwe, kiedy wiedziała, że być może już go nie zobaczy.

Szła obok Harry'ego, zbyt nieobecna, by w jakikolwiek sposób się odezwać. Wpatrywała się przed siebie, ignorując wszystkie dźwięki i spojrzenia. Przyszła go wesprzeć, ale czuła się żałośnie z myślą, że ostatecznie to on pocieszał ją.
-O czym myślisz?-spytał Harry kiedy stali w szmaragdowych płomieniach kominka, tuż przy wyjściu z ministerstwa. Wymówił odpowiednią nazwę, po czym obydwoje poczuli znajome szarpnięcie w pępku, towarzyszące przemieszczeniu za pomocą sieci Fiuu. Znów byli w jej dormitorium, a on wciąż wpatrywał się w czekoladowe oczy przyjaciółki, troskliwym gestem zakładając kosmyk jej rozwianych włosów za ucho.
Myślała o tym, że Lena byłaby w stanie jej wybaczyć. Wierzyła w to. Wierzyła, że ona gdzieś tam jest i nie ma jej tego za złe. Żona śmierciożercy. Zaatakowała ją, ale wyglądała tak niewinnie i pogodnie. Wolna od złego i porywczego męża.
-Zastanawiam się, czy życie to nie przypadkiem tylko kolejna, głupia halucynacja...



Rozdział 25

Krople deszczu uderzały o dach wieży Gryffindoru. Rytmicznie i nie tak głośno.
To był niezbyt pogodny poranek. Padało całą noc, a ciemne chmury ponad szpiczastymi dachami zamku nie zapowiadały lepszej pogody. To miał być beznadziejny weekend. Typowo angielski, pełen wilgoci, wiatru i chłodu.
Hermiona leżała w łóżku, przykryta chaotycznie narzuconą pościelą, zapadając się po środku niewielkiego, miękkiego materaca. Widok zza okna i odgłosy pluskającej, rozbijającej się o szybę wody sprawiały, że najchętniej nigdzie by się nie ruszała. Miała ochotę opuścić zajęcia. Koniec roku powoli się zbliżał, a razem z nim najważniejsze egzaminy w całej jej naukowej karierze. Przez wydarzenia ostatniego półrocza, kompletnie o tym zapomniała. Nie miała nastroju do nauki. Po raz pierwszy w życiu nie obchodziło jej co się stanie, jeśli raz nie odrobi lekcji, spóźni się na zajęcia i dostanie gorszy stopień.
Nie chciała się do tego przyznać, nawet przed samą sobą, ale to wszystko przez Malfoya. Jak zwykle. Wyjechał z Hogwartu nieco ponad tydzień temu, zostawiając ją w totalnej rozsypce. Jeszcze nigdy nie czuła do nikogo tego, co mieszało jej w głowie za każdym razem, kiedy go widziała i było to zbyt silne i intensywne uczucie, by próbować mu się opierać. Musiała się z nim rozstać i próbować dalej normalnie funkcjonować i nie miała już pojęcia czy życie jest prostsze wtedy gdy jest, czy też nie ma go w pobliżu. To nie wpłynęło pozytywnie na żadne z nich. Kiedy sprawa z Willem ucichła, Draco zmuszony był do powrotu do domu. Była bardzo smutna i za nim tęskniła, ale robiła wszystko by nikt nie zorientował się jak bardzo wykańcza ją ta rozłąka. W końcu ona była Hermioną Granger, a on Malfoyem. Gdyby musiała komukolwiek tłumaczyć, dlaczego czuje to wszystko na samą myśl o Draconie, nie znalazłaby nawet jednego, logicznego powodu.
Ciężkie westchnięcie wydarło się z jej ust, na myśl o tym jak wielką samotność odczuwa i jak spory ból jej to zadaje. Wciąż była pokłócona z Ronem. Właściwie nawet nie próbowała i nie zamierzała naprawiać ich relacji. Harry i Ginny zajęli się natomiast przygotowywaniem do owótemów. Myśl, że w dormitorium jej przyjaciela dzieje się więcej niż tylko wspólna nauka, powstrzymywała ją przed szukaniem ich towarzystwa. Wiedziała, że chcą pobyć przez chwilę sami.
Zatkała sobie twarz poduszką i wydała z siebie przeciągłe, pełne zrezygnowania i życiowego niezadowolenia jęknięcie, dusząc dźwięk miękkim materiałem. Przecież dalej była przykładną uczennicą i zależało jej na dobrych wynikach. Musiała wziąć się za siebie. Z ogromnym bólem wypisanym na twarzy zwlokła się z cieplutkiego łóżka i przebrała się w luźne dresy, po czym w miarę szybko rozsiadła się wygodnie na kanapie, chwytając po drodze podręcznik do transmutacji.
Wywróciła oczami, kiedy ktoś zapukał do jej drzwi, nim na dobre dała porwać się studiowaniu.
-Cześć Miona-Harry nie czekał na jej proszę, wszedł do środka pokoju i przywitał się ze szczerym uśmiechem.
-Cześć-odpowiedziała, uśmiechając się, kiedy usiadł obok niej i mocno ją przytulił. Stęskniła się za jego towarzystwem. -Co cię do mnie sprowadza?-spytała wyraźnie zaciekawiona, leniwie rozkładając się na szerokiej sofie. Zarzuciła nogi na jego kolana.
-Obawiam się, że...-zaczął dość delikatnie, ze skrępowaniem przesuwając palcami po swoich włosach. -Myślę, że popsuję ci humor-powiedział z bladym uśmiechem.
-Nie-jęknęła błagalnie, przytłumionym, zbolałym tonem. -Jestem pewna, że nie muszę o tym wiedzieć-mruknęła niemal desperacko. -Proszę, podaruj mi jeden dzień bez tego całego dramatu.
-Jestem pewien, że byłoby gorzej, gdybym się z tym wstrzymywał-wyznał ze szczerym współczuciem. Jego twarz wykrzywiła się, a on zamilkł w niepewności, bojąc się jej reakcji.
-No to co się stało?-westchnęła zrezygnowana.
-To dotyczy Malfoya-zaczął powoli.
Uniosła brwi, nie mając pojęcia jak na to zareagować. Nieprzyjemne uczucie zaczęło kształtować się w jej żołądku na myśl, że coś mu się stało.
-Wiesz, że mam kontakty z ministerstwem i dowiaduję się o każdej ważniejszej sprawie, tak?-spytał, ale nie była wstanie mu przytaknąć, bo wszystkie jej myśli skupiły się teraz wokół Dracona. -Cała ta sprawa z Williamem, sprawiła, że przypomnieli sobie o Malfoyu. Zaczęli przy nim węszyć... Ktoś się uczepił, znaleźli świadka, który widział jak kogoś zabija. Wszyscy wiemy, jak bardzo na rękę byłoby im go wrobić. Malfoy nie ma obrońcy, ani alibi, ani nikogo, kto by potwierdził, że jest niewinny...
-Harry-zaskoczyło ją jak bardzo zdecydowany i opanowany jest jej głos, kiedy w środku cała się trzęsła. -Stop!- ścisnęła jego rękę. -Pomożesz mu, prawda?-spytała z nadzieją.
-Jasne, że tak-uśmiechnął się krzywo. -Grozi mu parę długich lat w Azkabanie, nie lubię go, ale przecież mu tego nie życzyłem-wzruszył na pozór obojętny ramionami. -Wierzę, że jest niewinny. I wiem, jak bardzo ci na nim zależy.
-Dziękuję-szepnęła, oddychając z ulgą, a potem wtuliła się w jego ciało, wierząc, że razem jakoś rozwiążą tę sprawę. -Kiedy jest ta rozprawa?-spytała ze zmartwieniem i zestresowaniem.
-Za dwa dni-odparł bez cienia uśmiechu Harry. -Tak myślałem, że jesteśmy szanowani wśród czarodziejów. To znaczy ja, ty i Ron. Na niego raczej nie ma co liczyć, ale wiesz... może moglibyśmy go przekonać? Powinniśmy zeznawać.
Gryfonka oderwała się od przyjaciela, z zaskoczeniem patrząc prosto w  jego ciemnozielone tęczówki.
-Myślisz, że to pomoże?-spytała z nadzieją.
-Co szkodzi spróbować?-odparł, uśmiechając się ponuro. Żadne z nich nie próbowało ukrywać w jak, beznadziejnej sytuacji się znaleźli. Do Hermiony właściwie wciąż nie docierała powaga tego zagrożenia. Że niby miałaby stracić Malfoya na parę lat? -Harry, chcę się z nim spotkać-powiedziała nagle z powagą, zaciskając dłonie w pięści.
Harry pokiwał głową ze zrozumieniem, a potem wyciągnął dłonie w jej stronę.
Dziewczyna spojrzała jakby przepraszająco na książki, po czym pokiwała głową na znak, że się zgadza. Razem z Harry'm weszła do kominka, który błyskawicznie przeniósł ich do gmachu ministerstwa magii. To miejsce zmieniło się odkąd dziewczyna była tam ostatnim razem. Właściwie wyglądało tak, jak dawniej, kiedy wszystko było w porządku. Po marmurowym pomniku głoszącym wyższość czarodziei czystej krwi nad szlamami nie było śladu. Mimowolnie uśmiechnęła się na widok tego, jak wszystko wraca do normy.
Po wyprawie, w której szukali Horkruksów i śmierci Syriusza, której byli świadkiem, miała poczucie, że to miejsce tego potrzebuje. Odrobiny normalności.
Harry jakby domyśliwszy się co chodzi jej po głowie, objął ją przyjaźnie ramieniem i pocałował ją krótko w skroń, prowadząc w stronę jakiegoś korytarza.
Dopiero teraz, stojąc w ogromnej sali ministerstwa, zrozumiała powagę sytuacji, w której się znalazła. Nie mogła stracić Dracona. Nie po raz kolejny. Uśmiechnęła się ponuro i wsunęła ręce w kieszenie swoich luźnych dresów, wzdychając na widok ochroniarza, stojącego przed drzwiami z mahoniu i żelaza.  Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany, miał ciemną karnację i bardzo poważny wyraz twarzy, jakby była z kamienia.
-Nie ma przejścia, panie Potter-powiedział tubalnym głosem, od razu rozpoznając Harry'ego. Jego wzrok na dłuższą chwilę zatrzymał się na jego bliźnie w kształcie błyskawicy. Obserwowała jak
Harry odruchowo zarzuca grzywką, przysłaniając czoło rozczochranymi, nieco przydługimi już kruczoczarnymi włosami.
-To naprawdę pilna sprawa, panie...-Harry nie dawał za wygraną, przybierając na twarz swój profesjonalny, firmowy uśmiech.
-Serious-przedstawił się mężczyzna. Podał rękę Harry'emu, a na jego twarzy po raz pierwszy pojawił się cień podekscytowania. Pogodny uśmiech stanowił ogromny kontrast dla jego śmiertelnie poważnych rysów twarzy.  -Zawsze chciałem cię spotkać-powiedział w końcu, po czym wyszczerzył zęby, unosząc kąciki ust wysoko do góry.
-Tak...-powiedział Harry lekko zażenowany, ze zmieszaniem pocierając kark dłonią. Tego typu komentarze wciąż bardzo go krępowały.
-Wiesz, ja...-mężczyzna wygładził wierzch swojej ochroniarskiej kamizelki i wyprężył dumnie pierś. -Nie chciałbym, żebyś czuł się skrępowany, czy coś, ale ja jestem twoim fanem!-powiedział z ogromną gorliwością, nie odrywając zafascynowanego wzroku od szczerze zaskoczonego Harry'ego. -Normalnie całe życie marzyłem żeby cię poznać-oznajmił z lekkim zawstydzeniem. -Poza tym nie wiem, czy zauważyłeś, ale ja się w ogóle cały na ciebie zrobiłem-czarnoskóry zmierzwił swoje ciemne włosy, chcąc zaznaczyć, że są tego samego koloru co włosy Harry'ego. Nic innego nie było w nich podobnego. Harry patrzył na to wszystko z lekkim zażenowaniem, jednak mężczyzna zdawał się nie zauważać  tego politowania. Zamiast tego wyciągnął z kieszeni kamizelki okrągłe, przyciemniane okulary i spojrzał na Wybrańca z uwielbieniem. -I jak?
-No wiesz...-chłopak powstrzymywał się od śmiechu. -Słuchaj, ja wiem, że twoja praca jest ważna...
-Gdzie tam!-mężczyzna machnął lekceważąco dłonią. -Nie tak, jak twoja!-zapewnił, śmiejąc się ze skrępowaniem. Nie mógł uwierzyć, że słynny Złoty Chłopiec docenia jego pracę.
-O nie, stary-Harry pokręcił głową z nieprzekonaniem. -Jest ważna, podziwiam cię. Zawsze chciałem pracować w ministerstwie, ale wiesz co?-na moment przerwał, mierząc ochroniarza badawczym spojrzeniem. -Odpocznijmy od pracy!-Harry zdawał się być w trakcie wdrążania w życie jakiegoś świetnego planu. -Co powiesz na kawę? Ja stawiam-uśmiechnął się, szczerząc zęby w wyjątkowo uroczy sposób.
-No ale... mam pilnować tego...-ochroniarz wskazał kciukiem za siebie, na wysokie, mahoniowe drzwi.
-No przecież nic się nie stanie-Harry, poklepał go po ramieniu jak starego kumpla.
-Skoro tak twierdzisz-mężczyzna zdawał się być oczarowany swoim idolem, bez większych wahań, objął go ramieniem, i udał się z nim w stronę wyjścia z ministerstwa. Wybraniec wykrzywił usta w grymasie, który zapewne miał oznaczać uśmiech, po czym mrugnął porozumiewawczo w stronę Hermiony. Poczekała, aż znikną z zasięgu jej wzroku, po czym za pomocą prostego zaklęcia otworzyła drzwi.

Pokój nie wydawał się duży. Łóżko w kącie i drzwi prowadzące zapewne w kierunku toalety. To sprawiało wrażenie prowizorycznej sypialni. Czarodziejski areszt lepszy niż mugolskie więzienie i będące niczym hotel, w porównaniu do Azkabanu. Utrzymany w jasnych, wręcz rażących barwach. Zatrzymała wzrok na łańcuchu, który porozrzucany po całym wnętrzu, układał się na podłodze w supły i pętle. Podążyła wzrokiem za metalowym sznurem, szukając jego końca, a potem westchnęła, kiedy okazało się, że jest on przykuty do czyjejś nogi, a dokładniej nogi Malfoya. Siedział na podłodze, oparty o ścianę, a ona przełknęła głośno ślinę, czując jak na ten widok ściska się jej serce.
-Śpisz?-spytała niepewnie. Opierał tył głowy o jasny mur, miał zamknięte oczy i wyprostowane nogi. Zmarszczyła brwi ze zmartwieniem. Był zmęczony i nieszczęśliwy i chociaż niejednokrotnie domyślała się, że o to jak czuje się z powodu tego wszystkiego co go trapi, on nigdy nie dał po sobie poznać, że mogła mieć rację.
-Tak-odparł sarkastycznie, wykrzywiając usta w złośliwym uśmiechu. Coś boleśnie owinęło się wokół jej wszystkich wnętrzności. Był zbyt rozkojarzony, żeby rozpoznać jej głos. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia, a on sam sprawiał wrażenie obrażonego dziecka. -Jeśli przyszłaś z jedzeniem, to bardzo mi miło. Nie dostałem nic od trzech dni...-teraz w jego głosie pojawiło się również rzadko spotykane w jego przypadku rozgoryczenie.
Westchnęła ze szczerym współczuciem i ukucnęła naprzeciwko niego, przykładając dłoń do jego chłodnego policzka. Zmarzł. Był lodowaty. Dopiero teraz zauważyła, że jest w samej cienkiej koszuli. Podeszła do łóżka na którym leżał koc, a potem zarzuciła go na plecy chłopaka i potarła jego ramiona swoimi dłońmi, przyglądając mu się z niepokojem.
-Draco-szepnęła, chcąc by w końcu otworzył oczy. Była przerażona, kiedy pozostawał obojętny. Chłodny. Beznamiętny.  -Otwórz oczy, to ja-powiedziała, z zatroskaniem ujmując jego twarz w dłonie. Jej palce bezradnie przebiegły po jego policzkach i odgarnęły włosy, które naszły mu na czoło.
-Tak, często to słyszę. Wyjdź w końcu z mojej głowy.
Zamrugała z zaskoczeniem. Zdążył zwariować zanim przenieśli go do Azkabanu?
-Mój głos nie jest prze...-zaczęła z frustracją, ale potem zrezygnowała z tłumaczenia mu czegokolwiek. -MALFOY! Do cholery przestań i otwórz oczy! Mamy mało czasu!
Podziałało. Zmarszczył brwi i uchylił powieki, z niedowierzaniem spoglądając w przepełnione zmartwieniem, czekoladowobrązowe tęczówki Hermiony. Uśmiechnął się lekko, z lekkim uciskiem w sercu, jakby naprawdę za nią tęsknił i wiedział, że będzie musiał się do tego przyzwyczaić.
-Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś kolejną, głupią halucynacją, które miewam odkąd jestem tu zamknięty?-spytał z nutą ironii. Nie byłby sobą, gdyby pozbył się tego tonu w niezadowalającej go sytuacji.
-Jestem tu...-jęknęła z nutą frustracji. Nie miała pojęcia jak go przekonać.
-Problem w tym, że tak samo powiedziałabyś ty w mojej kolejnej, głupiej halucynacji...-nie dawał za wygraną.
Przyjrzała mu się uważniej. Próbował zamaskować ironią całe to swoje rozbicie i rozgoryczenie. Po raz pierwszy tak nieudolnie ukrywał swoje emocje, że miała ochotę się rozpłakać, dostrzegając jego bezsilność.
 Westchnęła, po czym zrezygnowana nachyliła się nad nim i pocałowała go, na długi moment dociskając swoje usta do jego spierzchniętych warg. Wciąż niepokoiło ją to, jaki był wychłodzony. Jej palce w opiekuńczym geście zmierzwiły jego włosy, kiedy oderwała od niego swoje usta i zatrzymała na nim pełne zmartwienia spojrzenie.
-A czy gdybym była kolejną, głupią halucynacją, mógłbyś poczuć mój dotyk?
Wyraz jego twarzy momentalnie się zmienił. Oprzytomniał, odetchnął z ulgą i wypuścił z ust sfrustrowane westchnięcie, jakby miał się przed nią rozsypać.
-Nareszcie!-szepnął, mocno ją przytulając. Jej serce zamarło, kiedy owinął wokół niej swoje ramiona i schował twarz w jej włosach. Kochała go. Kochała go ponad wszystko i ten widok ją zwyczajnie zabijał.
-Mam mało czasu-powiedziała cicho, czując odrobinę żalu, że nie mieli wieczności. Spojrzała w jego oczy, kiedy się od niej odsunął i westchnęła smutno, czując jak coś boleśnie kurczy się w jej żołądku. Uczucie stresu oblało całe jej wnętrze, kiedy Draco po prostu kiwnął głową na znak, że rozumie i jest gotowy jej słuchać.
-Zabiłeś kogoś?